Chicago tryptyk determinacja

Chicago: Opowieśc o determinacji, czyli życie Nikoli Tesli (cz. I)

„Ostatecznie, sądzę, że Chicago będzie najpiękniejszym wielkim miastem pozostałym na tej planecie” stwierdził pewnego dnia Frank Lloyd Wright, wybitny architekt, który Chicago nosił głęboko w sercu. Istotnie – spacerując ulicami Wietrznego Miasta możemy zachwycać się modernistyczną zabudową i podziwiać koloryt poszczególnych dzielnic, ale musimy też wiedzieć, że wysoko w górze, na ostatnich piętrach wieżowców, szyby zaczynają pękać.

Źródeł amerykańskiej potęgi, a Chicago jest tego najlepszym przykładem, należy upatrywać w społeczeństwie złożonym z nieprzeciętnych jednostek. W XIX wieku wyjazd do Ameryki był często podróżą w nieznane – nie była to ani migracja elit intelektualnych, ani zwyczajnych robotników. Przede wszystkim była to migracja mentalna – na wyjazd decydowali się ludzie zdeterminowani, z inicjatywą i nie bojący się ciężkiej pracy. Jeszcze dwa wieki temu, w miejscu gdzie znajduje się Chicago stały cztery niewielkie gospodarstwa, a brzegi rzeki Chicago zamiast drapaczy chmur porastały pola shikaawa, specyficznej odmiany cuchnącej cebuli. Na wiosnę teren wzdłuż rzeki stawał się grząski, latem słońce przysłaniały chmary uciążliwych owadów, w 1854 roku miasto zdziesiątkowała epidemia cholery, a kilkanaście lat później w tzw. Wielkim Pożarze spłonęła trzecia część miasta pozostawiając prawie 100 tysięcy ludzi bez dachu nad głową. Jednak Chicago nie tylko nie dało się złamać, ale i z każdego kryzysu wychodziło silniejsze.

W 1880 roku połowa mieszkańców Chicago miała w metryce wpisane miejsce urodzenia za granicą, a najliczniejsze były kolonie Niemców i Irlandczyków. Wkrótce, bo na początku XX wieku, do Illinois zaczęli napływać Polacy, który w szczytowym momencie – w latach 1950. – stanowili najliczniejszą grupę imigrantów (aż 18%). Początkowo Polacy osiedlali się w dzielnicy Avondale, która została przez nich ochrzczona „Jackowem” albo „Wacławowem” i choć dzisiaj dominuje tutaj ludność meksykańska, wciąż można dostrzec pozostałości polskiej „kolonizacji” – szyldy sklepowe w języku polskim, sklepy z polską żywnością, a na ławkach przed jednorodzinnymi domkami przesiadują starsi ludzie rozmawiający między sobą mieszanką języka polskiego, angielskiego, a niekiedy również i ukraińskiego. Kulinarną perełką jest restauracja Czerwone Jabłuszko, w której można zjeść niemalże wszystkie polskie potrawy, wystrój przypomina nieco późny PRL, a obsługa w pierwszej kolejności zagaduje po polsku. Aby dopełnić obrazu Ameryki należy wspomnieć o jeszcze jednej grupie społecznej – potomkach niewolników sprowadzanych w XVIII i XIX wieku na plantacje bawełny do południowych stanów. Potomkinią rodu o takiej genezie jest żona obecnego prezydenta USA Michelle Obama, która na świat przyszła właśnie w Chicago.

***

Determinacja, 1893 r.

– To, co Państwo właśnie ujrzeli, dzisiaj może zadziwiać. Ale kiedy przeminie kilka kolejnych generacji, maszyny będą zasilane energią uzyskiwaną z każdego miejsca we wszechświecie – Nikola Tesla ponownie zrobił teatralną przerwę i rozejrzał się po sali konferencyjnej, która była wypełniona po brzegi. Dobrze czuł się w roli wizjonera wybiegającego daleko poza naukowe teorie. Zresztą był święcie przekonany, że to o czym mówi, kiedyś stanie się faktem. Dzisiaj zaprezentował amerykańskiej publice swoje najnowsze odkrycie – lampę wyładowczą, która świeciła w oparciu o wyładowania elektryczne.

– Nim miną pokolenia, maszyny zaopatrywane będą w moc, którą da się uzyskać z dowolnego miejsca wszechświata… – rzucił okiem do notesu, w którym miał rozpisane przemówienie. Wszystko szło zgodnie z planem. – Czy będzie to energia statyczna, czy kinetyczna? Jeśli statyczna, na próżno żywimy nadzieję. Jeśli kinetyczna – a wiemy z pewnością, że taka istnieje – tylko kwestią czasu pozostaje, aby człowiek podłączył całą maszynerię na Ziemi do koła zamachowego przyrody[1] – Tesla zamknął notes, dając tym samym znak siedzącemu przy wejściu współpracownikowi, aby włączył światło.

Kiedy salę wypełnił blask lamp, rozległy się brawa. Tesla stał pod kolorowym banerem reklamującym międzynarodowe targi „World’s Columbian Exposition”. Jego firma zwyciężyła w przetargu na dostarczenie oświetlenia dla sal wystawowych, ale dużo więcej satysfakcji dało mu osobiste zwycięstwo nad Thomasem Edisonem, niegdyś pracodawcą, a dzisiaj największym naukowym i biznesowym rywalem. Stając do przetargu Edison wycenił całe przedsięwzięcie na 1,8 miliona dolarów, ale Tesli udało się zredukować koszty do niespełna 400 tysięcy dolarów. Dla władz miasta wybór był oczywisty.

Opuszczając teren chicagowskich targów, Tesla nie mógł wyjść z podziwu dla siły i determinacji, jaką pokazali mieszkańcy i władze miasta w organizacji wydarzenia. – Wyobraź sobie, że 20 lat temu miasto spłonęło i co trzeci mieszkaniec stracił dach nad głową. A dzisiaj co? A dzisiaj mamy 1893 rok i goszczą oni największą imprezę w Ameryce!

– W ogóle Chicago, to po Gotham[2] miasto, które najlepiej uosabia etos pracy i imigrancki upór. Słyszałeś jak w 1856 roku zdecydowano o podniesieniu całego miasta? Dosłownie – podniesieniu! – George Westinghouse, który dzielił tę samą pasję do wynalazków i nauki, co Tesla, był równie podekscytowany.

– Nie, pierwsze słyszę – Tesla był wyraźnie zdziwiony. – Co miało oznaczać „podniesienie całego miasta”? Jakoś nie mogę sobie wyobrazić.

– Co wiosnę Chicago grzęzło w błocie, konie ledwie mogły chodzić, a co dopiero ludzie. Gdzieniegdzie na obrzeżach miasta można jeszcze spotkać ironiczne znaki ostrzegawcze: „Uwaga! Najkrótsza droga do Chin”. Wiesz, że niby zapadniesz się pod ziemię i odnajdziesz dopiero pośród Johnnych[3]. Więc rada miejska zdecydowała, że miasto zostanie podniesione o pięć stóp. I podniesiono – Westinghouse spojrzał na Teslę licząc, że zobaczy na jego twarzy zdziwienie. Serb był prawdziwym człowiekiem renesansu i rzadko kiedy można było go czymś zaskoczyć. – Podnieśli nawet Hotel Briggsa. 60 metrów wysokości! I przez cały ten czas hotel był czynny! Dasz wiarę? – spojrzał na Teslę oczekując jakiejś reakcji, pytań, dociekań.

Ale Tesla był już w swoim świecie. Wyciągnął notes i zapisywał w nim własne myśli. Być może właśnie odkrył, w jaki sposób podłączyć ludzką maszynerię do „koła zamachowego przyrody” i sprawić, aby jego obsesja stała się faktem. I pokazać Edisonowi, kto jest prawdziwym wizjonerem.

***

Międzynarodowe targi World’s Columbian Expostion (dzisiaj nazwalibyśmy je Expo), które odbyły się w 1893 roku w Chicago były uosobieniem imigranckiego etosu pracy, a zarazem manifestacją wzrastającej amerykańskiej potęgi. Specjalnie na tę okazję zaplanowano wybudowanie w obrębie miasta nowej dzielnicy, tzw. White City, na którą składało się około 200 budynków. Do współpracy zostało zaproszonych dziesięciu najwybitniejszych amerykańskich architektów, w tym m.in. Louis Henry Sullivan, który do historii przejdzie jako twórca idei drapaczy chmur. Miasteczko wystawowe zostało zbudowane zgodnie z duchem neoklasycyzmu; wyłamał się tylko Sullivan z protomodernistycznym Budynkiem Transportu. U schyłku swojego życia Sullivan stwierdził, że projekt White City zdominował amerykańską architekturę na kolejne pół wieku.

Sukces został powtórzony w 1933 roku. Wówczas Chicago po raz kolejny gościło światową wystawę, której tematem przewodnim miały być innowacje, a do historii przeszła ona pod nazwą „Stulecie Progresu”. Otwarcie imprezy zaplanowano z największą pieczołowitością – światła w miasteczku wystawowym rozbłysnęły automatycznie w momencie, kiedy do Ziemi dotarły promienie z gwiazdy Arcturus wyemitowane w czasie, kiedy zaczynało się poprzednie chicagowskie Expo. Innym momentem, który zapisał się na trwale w historii był wjazd lokomotywy Zephyr na platformę w miasteczku wystawowym – pokonała ona drogę z Denver do Chicago, z południa na północ USA, w rekordowym czasie 13 godzin i pięciu minut. Po frekwencyjnym sukcesie postanowiono otworzyć tę samą wystawę w kolejnym roku, a końcowe statystyki pokazały, że łącznie imprezę odwiedziło prawie 50 milionów ludzi, co było wówczas wydarzeniem bez precedensu. Po raz pierwszy w historii międzynarodowe targi w USA spłaciły się w całości ze sprzedaży biletów.

Wystawa światowa była zwiastunem nowych, lepszych czasów – dla kraju wyjścia z gospodarczego kryzysu, a dla Chicago zaprowadzenia porządku na ulicach miasta. Kiedy w 1920 roku Kongres uchwalił 18. poprawkę do konstytucji zakazującą produkcji i handlu alkoholem w kraju zapanowała prohibicja, a w miejsce dotychczasowych producentów alkoholi weszli gangsterzy. Ze względu na swoje położenie (blisko kanadyjskiej granicy, gdzie alkohol można było produkować legalnie) Chicago stało się alkoholowym rajem – sam tylko Al Capone posiadał w mieście około dziesięciu tysięcy barów, w których można było napić się zakazanego trunku. Jedną z kluczowych postaci w chicagowskim podziemiu, a zarazem głównym rywalem Ala Capone, był Hymie Weiss, który urodził się w Polsce jako Henryk Wojciechowski. Kiedy wraz z rodzicami wyemigrował do Ameryki zrobił błyskawiczną karierę w irlandzkiej mafii, dwukrotnie próbował „sprzątnąć” Ala Capone, ale osławiony gangster przechytrzył Polaka (najprawdopodobniej to na jego zlecenie zabito Wojciechowskiego) i został hegemonem w Wietrznym Mieście. Prohibicja dobiegła końca w 1933 roku, a zniosła ją 21. poprawka do amerykańskiej konstytucji.

[1] Faktyczny cytat z Nikoli Tesli, ale popełniony przy innej okazji.

[2] W XIX wieku tak nazywano Nowy Jork, [za: „A nineteenth century slang dictionary” red. Craig Hadley]

[3] XIX-wieczne określenie na Chińczyka, [za: „A nineteenth century slang dictionary” red. Craig Hadley]


Przeczytaj pozostałe reportaże z Chicago:

Chicago: Opowieść o nauce, czyli Projekt Manhattan i bomba atomowa (cz. II)

Chicago: Opowieść o wolności, czyli Hugh Hefner zakłada Playboya (cz. III)