Sekcja o Tintinie w Muzeum Komiksu w Brukseli

Bruksela: Muzeum Komiksu i szlak komiksowy

Komiks w Belgii jest określany mianem dziewiątej sztuki, a postaci znane z kart obrazkowych opowieści można spotkać na każdym kroku – począwszy od muzeów, księgarń i kawiarń, przez murale pokrywające ściany budynków, na miejskich rzeźbach skończywszy. W Brukseli przekonacie się, że komiks to nie rozrywka dla małych dzieci, ale sztuka z pogranicza literatury i filmu – wystarczy wizyta w Muzeum Komiksu.

Muzeum Komiksu w Brukseli

W centrum Brukseli, w przepięknym budynku z 1905 roku utrzymanym w stylu Art Nouveau, znajduje się muzeum poświęcone belgijskiemu komiksowi (Centre belge de la Bande dessinée). Ekspozycja jest podzielona na dwie części – na parterze znajduje się część warsztatowa prezentująca etapy powstawania komiksu i style komiksowe, z kolei pierwsze i drugie piętro zostały poświęcone najwybitniejszym belgijskim twórcom komiksów – przede wszystkim Herge (twórcy Tintna), Peyo (twórcy smerfów), a także miejsce na wystawy czasowe (podczas mojej wizyty prezentowano dorobek flamandzkiego artysty Jeana-Pola). Stosunkowo niewiele miejsca poświęcono historii komiksu w ogóle, choć pierwsza sala prezentująca plansze ze zdjęciami z naskalnymi malowidłami, kartami z japońskich podręczników sztuk walki czy stronic średniowiecznych kronik przekonuje, że komiks to nie tylko historie obrazkowe dla dzieci, ale sztuka rozwijająca się od bardzo dawna.

Osoby nie czytające komiksów mogą być zdziwione brakiem Batmana, Spidermana i innych superbohaterów – i właśnie w tym, w tej nieobecności postaci, które utożsamiamy ze światem komiksu, tkwi największa siła brukselskiego muzeum. Komiks amerykański i europejski to dwa różne nurty, które rozwijały się niezależnie od siebie. Po raz pierwszy czytelniczy sukces komiks odniósł na Starym Kontynencie za sprawą przygód Tintina, które zaczęły ukazywać się w 1929 roku. Tintin wytyczył kierunek, w jakim podążały europejskie historie obrazkowe skierowane do szerokiej publiczności – były to przede wszystkim historie detektywistyczno-awanturnicze mocno osadzone w rzeczywistości. Z kolei w USA pierwszym sukcesem okazały się historie o superbohaterach – Supermanie (1938), Batmanie (1939), Spiricie (1940) czy Kapitanie Ameryce (1941), które pełniły przede wszystkim funkcję propagandową, m.in. ze względu na dużą popularność komiksów wśród amerykańskich żołnierzy walczących w II wojnie światowej.

Komiks Little Nemo in Slumberland
Komiks „Little Nemo in Slumberland” drukowany w odcinkach w dzienniku New York Herald na początku XX wieku. Jest to jeden z kroków milowych w rozwoju sztuki komiksowej.

Muzeum Komiksu w Brukseli nie wspomina ani o amerykańskiej, ani o japońskiej tradycji komiksowej, koncentrując się na europejskiej. Ze względu na fakt, że przez długie lata to Belgia uchodziła za światowe laboratorium komiksowe wprowadzające kolejne innowacje (np. to belgijscy artyści zaczęli zapisywać dialogi w dymkach), uzasadnione wydaje się pokazywanie rozwoju komiksu jako formy sztuki przez pryzmat dzieł belgijskich twórców. Takie podejście skutkuje jednak tym, że aby w pełni rozkoszować się muzealnymi zbiorami wymagana jest znajomość języka francuskiego, bo zdecydowana większość plansz jest opatrzona dialogami w tym języku, a anglojęzyczne tabliczki przy gablotach odnoszą się do historii i znaczenia poszczególnych eksponatów, ale już nie tłumaczą treści komiksowych plansz. Belgijski dorobek został uzupełniony planszami dwóch amerykańskich komiksów – „The Yellow Kid” publikowanego na łamach New York World jeszcze w latach 90. XIX wieku oraz „Little Nemo in Slumberland” drukowanego w odcinkach w dzienniku New York Herald na początku XX wieku (wiele zdigitalizowanych plansz tego drugiego możecie znaleźć w internetowym archiwum Muzeum Komiksu). Powszechnie przyjmuje się, że od tych komiksów zaczął się rozwój sztuki komiksowej w takim kształcie, jaki znamy dzisiaj. Szkoda, że brukselscy muzealnicy nie pokusili się o poświęcenie trochę miejsca kolejnym komiksowym kamieniom milowym – krótkiej opowieści „Master Race” ołówka Bernarda Krigsteina (1955) oraz „Mausowi” autorstwa Arta Spiegelmana (1992).

Jednym z najciekawszych komiksowych odkryć, jakie poczyniłem była seria o Boerke (w angielskim tłumaczeniu Dickie; polskiego wydania jeszcze nie mamy). Choć komiks w warstwie graficznej przypomina kreskówki skierowane do dzieci, jest do zdecydowanie seria dedykowana osobom dorosłym. Boerke występuje zawsze w jednostronicowych humorystycznych historyjkach pozbawionych dialogów, których dosłowność, a nierzadko i brutalność rozmija się z tym, czego czytelnik oczekuje po kreskówkowej kresce i sympatycznie wyglądającym Boerke. Ten dysonans jest największą siłą serii, która pokazuje się w krajach Beneluksu już od 15 lat i w Muzeum Komiksu w Brukuseli została jej poświęcona osobna sala wraz z niewielkim ekranem kinowym, na którym można obejrzeć animowane przygody Boerke.

Po wizycie w Muzeum Komiksu każdy zagląda do księgarni – i tutaj kolejna niespodzianka. Niemalże wszystkie albumy są tylko w językach francuskim i holenderskim, chociaż muzeum przyciąga ponad 200 tysięcy obcokrajowców, którzy, jak można się domyślić, prędzej kupią komiks w języku angielskim. Poza albumami z przygodami Tintina na palcach jednej ręki można policzyć inne anglojęzyczne tytuły. A szkoda, bo bardzo chętnie kupiłbym album z legendarnej belgijskiej serii o przygodach detektywa Gila Jourdana. Jest to notabene dość symptomatyczne dla kondycji belgijskiego komiksu i przemysłu komiksowego – wydawcy przyznają, że w latach 90. XX wieku belgijski rynek popadł w marazm, a kolejni twórcy zamknęli się na rzeszę wiernych fanów (głównie z państw Beneluksu i Francji) zamiast pozyskiwać nowych czytelników. Być może remedium znajdą urzędnicy państwowi – w 2007 roku powołano do życia rządową (sic!) Komisję Komiksu, której roczny budżet to prawie 170 tysięcy euro.

Szlak komiksowy w Brukseli

Wkrótce po otwarciu Muzeum Komiksu władze Brukseli wystartowały z kolejnym projektem mającym tchnąć w stolicę Belgii komiksową duszę – ściany kilkunastu budynków w centrum miasta pokryły imponujących rozmiarów murale, które razem stworzyły szlak komiksowy. Liczba ulicznych dzieł sztuki nieustannie rośnie, począwszy od 1991 roku, i według niektórych źródeł dzisiaj przekracza już pięćdziesiąt. Oczywiście, murale prezentują w większości bohaterów belgijskich komiksów. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach murali udało się odnaleźć ich kilkanaście, a lokalizacje kolejnych kilkudziesięciu znalazłem na różnych blogach – mapa z naniesionymi lokalizacjami znajduje się poniżej. Choć jest ona w dużej mierze powtórzeniem tej znajdującej się na stronie miejskiej Brukseli dzięki przeniesieniu ją do Google Maps możliwe jest obecnie przeglądanie murali pod kątem tego, kogo przedstawiają – możemy więc wybrać tylko interesujące nas postaci, jak np. Asterix, Thorgal czy Tintin. Tej możliwości zdecydowanie brakowało mi kiedy posługiwałem się mapą ze strony miejskiej. Ponadto, mapę z Google Maps możemy zapisać na swoim telefonie i przemierzać z nią miasto.

Na komiksowym szlaku nie brakuje również księgarni z komiksami, w których paradoksalnie anglojęzyczny asortyment jest szerszy niż w muzealnej księgarni. Na półkach najbardziej eksponowane są rodzime tytuły, na czele z Tintinem, którego można dostać w co najmniej sześciu różnych wydaniach. Najbardziej luksusowe, zbiorcze wydanie wszystkich zeszytów, zebrane w siedem tomów w twardych oprawach, kosztuje bagatela 150 euro. Z kolei standardowa cena 62-stronicowego albumu w miękkiej oprawie to niecałe 10 euro, choć w centrum miasta anglojęzyczne wydania potrafią osiągać znacznie wyższe ceny – w końcu turyści na wakacjach pieniędzy nie liczą. Tintin dorobił się również swojego butiku w samym centrum Brukseli, w którym można znaleźć multum gadżetów związanych z belgijskim dziennikarzem.

Na czym polega fenomen Tintina?

Przygody Tintina są lekkim komiksem przygodowym o perypetiach belgijskiego reportera i jego psa Snowy’ego. Kolejne albumy przypominają przygody Indiany Jonesa – Tintin jest rzucany po całym świecie, historie czerpią ze specyfiki i historii regionów (poza kilkoma pierwszymi, dość infantylnymi albumami), a szybkiemu tempu zdarzeń towarzyszy duża dawka humoru, choć nie brakuje czytelników, którzy uważają, że żartobliwe momenty są jednym z najsłabszych elementów serii. Sam Tintin, w przeciwieństwie do wyrazistej postaci Indiany Jonesa, nie posiada żadnych szczególnych cech, co przez jednych jest uważane za wadę – postać wydaje się płaska, ale znowu dla innych jest to zaletą – postrzegają oni Tintina jako komiksowego everymana, z którym każdy może się utożsamić. Wrażenie płytkości belgijskiego reportera potęgują rysy twarzy i ubiór, które nie wyróżniają się żadnym szczegółem. Trzeba przy tym pamiętać, że postać Tintina z założenia miała być przekaźnikiem antysocjalistycznej propagandy i dlatego w serii na pierwszy plan wysunięto fabułę, a nie Tintina. Dotychczas na całym świecie sprzedano ponad 200 milionów albumów serii w ponad 70 językach. Ponadto, Tintin obok wystawy w Muzeum Komiksu został uwieczniony również w Muzeum Hergego pod Brukslelą.

Tintin w Polsce nigdy nie zdobył takiej popularności, jaką cieszy się w Europie Zachodniej. Dość powiedzieć, że polski czytelnik mógł ułożyć na półce wszystkie albumy serii dopiero w 2011 roku – równo 25 lat po tym jak Herge złożył swój ołówek do piórnika. Trudno się temu dziwić – pierwszy album „Tintin w kraju Sowietów”, na polecenie redaktora naczelnego gazety „Le Petit Vingtième”, miał być antysocjalistyczną propagandą i z oczywistych względów nie ukazał się za żelazną kurtyną. Sam Herge przez dekady odmawiał wznowienia pierwszego albumu z serii wstydząc się, że jako młody rysownik dał się prowadzić na politycznym łańcuchu. Paradoksalnie, już po śmierci Hergego, kiedy Tintina pod lupę wzięli teoretycy komiksu i literatury, okazało się, że przedstawione w komiksie sytuacje wcale nie odbiegały wiele od rzeczywistości – potwierdzały to relacje naocznych świadków z epoki. Drugi album „Tintin w Kongo”, powstający również pod naciskiem redaktora naczelnego, bazował z kolei na belgijskim sentymencie do afrykańskiej kolonii. Po publikacji Hergemu zarzucano rasizm, ponieważ sportretował mieszkańców Kongo na wskroś stereotypowo. Sam Herge przyznał, że dopiero po kilku albumach zaczął poświęcać więcej czasu researchowi i dbał o to, aby rysunki uwzględniały specyfikę poszczególnych regionów, a postaci wymykały się schematom. Na ile się to udało? Możecie się przekonać sięgając po albumy „Błękitny lotos” oraz „Tintin w Tybecie”, które są uważane za kamienie milowe serii. Drobiazgowe podejście Hergego przy tworzeniu kolejnych historii potwierdza również wystawa w Muzeum Komiksu, na której możemy oglądać książki, z jakich rysownik korzystał tworząc album „Pęknięte ucho”.

Przygody Tintina, pomimo wielu wad, są zgodnie chwalone za rysunki – zarówno za charakterystyczny, wpadający w oko styl, jak i za szczegółowość wnętrz i krajobrazów (notabene, kontrastującą z prostymi rysunkami postaci). Tintinolodzy zauważają również, że tomy następujące po „Błękitnym lotosie” zostały przygotowane niezwykle starannie pod względem merytorycznym – pojawiające się w tle elementy, takie jak budynki, ubiory postaci, produkty spożywcze czy plakaty, powstawały w oparciu o zgromadzony wcześniej materiał fotograficzny. Choć nie brakuje głosów, że Tintin jest jednym z tych komiksów, którym czas zdecydowanie zaszkodził, trzeba pamiętać, że seria powstała jeszcze przed II wojną światową i czytając kolejne odcinki de facto obcujemy z historią dziewiątej sztuki. Zresztą, najlepiej zrozumiecie fenomen przygód belgijskiego reportera odwiedzając Muzeum Komiksu w Brukseli.


W Brukseli gościliśmy dzięki uprzejmości:

sleep well brussels