Próbując odpowiedzieć na pytanie skąd się wzięli Azerowie, zostajemy postawieni przed pytaniem: skąd się wzięły ludy tureckie? Ludy tureckie (w odróżnieniu od Turków, którego to określenia używa się w odniesieniu do mieszkańców dzisiejszej Turcji) mają niejasne pochodzenie – na deskach dziejowego teatru pojawiają się dopiero w VI wieku jako „kowale z Ałtaju”, którzy specjalizowali się w metalurgii żelaza i dostarczali uzbrojenia dla zwierzchniego ludu Rouran (zwanych również Żuan Żanami; prawdopodobnie mongolskiego pochodzenia). Czytaj dalej Kowale z Ałtaju, czyli skąd się wzięli Turcy?
Archiwa tagu: Turcja
Kapuściński się mylił. Armenia u wrót imperium
W swoim reportażu „Imperium” Ryszard Kapuściński wieszczył po rozpadzie Związku Radzieckiego rozkład samej Republiki Rosyjskiej. Nic takiego się jednak nie stało – Władimir Putin twardą
ręką
trzyma w garści wszystkie narody pracujące na dobrobyt elit tytułowego Imperium. Jednakże narody, które zrzuciły kajdany ZSRR znajdują
się teraz w równie ważnym punkcie dziejowym, co dwadzieścia lat temu. Pod koniec listopada Gruzja, Mołdawia i Ukraina mają
parafować umowy stowarzyszeniowe
z innym imperium – Unią Europejską. Przed tym samym dylematem stoi również Armenia, która waha się pomiędzy dołączeniem do brukselskiego projektu, a moskiewskiej Unii Celnej. Co jeszcze zaprząta dzisiaj umysły ormiańskich elit politycznych? Czytaj dalej Kapuściński się mylił. Armenia u wrót imperium
Armenia w pigułce
Armenia jest dzisiaj państwem niewielkim terytorialnie i równie niewiele znaczącym w globalnej geopolityce. Co prawda w dalszym ciągu znajduje się na Zakaukaziu, co czyni ten kraj ważnym graczem w rozgrywce Azja-Rosja-Europa, jednak to Gruzja z dostępem do Morza Czarnego, czy też Azerbejdżan ze złożami ropy na Morzu Kaspijskim są obecnie regionalnymi liderami. Niemniej Ormianie – naród wyjątkowo dumny i z bogatą historią – lubią podkreślać, jak przysłużyli się cywilizacji i jak niesprawiedliwie zostali za to potraktowani. Ale po kolei… Czytaj dalej Armenia w pigułce
Erasmus w Stambule
Kilka miesięcy temu otrzymałem z sekretariatu mojej uczelni wiadomość, że wciąż są wolne miejsca w ramach programu wymiany studenckiej Erasmus. Przebiegłem wzrokiem po liście destynacji: Bratysława? Zbyt blisko, zbyt zwyczajnie. Ryga? Nie ujęła mnie. Szeged? Wolałbym coś większego. Turku? Nie na semestr zimowy, spędzę Erasmusa w ciemnościach. Stambuł? Miejsce, gdzie pięćset lat temu starło się Bizancjum z Imperium Osmańskim, a dzisiaj ściera się Europa z Azją. Jadę!
Erasmus. Jako jeden z nielicznych programów Unii Europejskiej jest oceniany jednoznacznie pozytywnie wśród braci studenckiej. Pieniądze z unijnego budżetu nie są bowiem przeznaczane na projekt rozbudowy sieci teatrów kukiełkowych czy podniesienia innowacyjności przedsiębiorstwa poprzez zakup wózka widłowego, a na stypendium, które pozwala wyfrunąć z Polski nawet na 10 miesięcy. Wymogi uczestnictwa w programie są różne, w zależności od uczelni, ale zazwyczaj nie są one zbyt wygórowane. Na Wydziale Prawa i Administracji poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza wystarczała średnia min. 3,25 i pozytywne wyniki w testach językowych (pisemnym oraz ustnym). W ramach drugiego naboru, w którym rozpocząłem walkę o miejsce w Stambule, odbył się tylko etap ustny, gdyż jak zwykle było więcej miejsc niż chętnych. W rezultacie po pięciu minutach rozmowy o USA, Michigan i zeszłorocznym work&travel za Oceanem, zostałem oficjalnie stypendystą Erasmusa.
Pewność siebie. Dla wielu studentów barierą w wyjeździe jest nie tyle nieznajomość języka, a brak pewności siebie związany z wyjazdem do obcego kraju, a nierzadko również zetknięcia się z obcą kulturą: „Jak się dogadam?”, „Czy poradzę sobie?”, „Poza tym, skoro na egzaminie brakuje mi czasem języka, aby powiedzieć coś po polsku, jak zdam egzaminy w języku obcym?”. Na wszystkie te pytania jest jedna odpowiedź: „Nie przejmuj się, jedź!”. Na miejscu spotkasz od kilkudziesięciu do kilkuset studentów, takich jak ty – dla niektórych będzie to pierwszy wyjazd za granicę, dla innych nie, niektórzy z nich będą mówili w języku obcym lepiej od ciebie, inni nie będą mówili w nim niemalże wcale itp. Dwóch Hiszpanów z Andaluzji, z którymi studiuję, nie mówi po angielsku niemalże w ogóle, a na pierwsze zajęcia dotarli dopiero po miesiącu. Kiedy ich zapytałem, dlaczego tak późno, odpowiedzieli, że wcześniej nigdy nie mogli znaleźć sali. Z kolei William, sympatyczny, ale nieco zakręcony Włoch, do dzisiaj nie załatwił wszystkich formalności związanych z przyjęciem na uniwersytet, ba, nawet nie odebrał legitymacji studenckiej z dziekanatu, ale jak na Włocha przystało, nie zawraca sobie tym głowy.
Organizacja. Zazwyczaj istnieje ona tylko po jednej stronie – uczelni wysyłającej. Ze strony uczelni przyjmującej można spodziewać się bałaganu, a jeżeli jesteś w Stambule – kompletnego chaosu. W Biurze Erasmusa działającym przy Istanbul Universitesi na pięciu pracowników tylko jeden umie porozumieć się w języku innym niż turecki, a każdy z nich na słowa „Learning Agreement” (porozumienie w ramach zaliczanych za granicą przedmiotów) robi wielkie oczy i tylko rozkłada bezradnie ręce. Do tego dochodzą ciągłe zmiany planu lekcji, o których nikt nie jest informowany, brak informacji odnośnie egzaminów czy terminów ferii zimowych. Wczoraj próbowałem dowiedzieć się, kiedy rozpocznie się przedmiot International Business Law – niestety bezskutecznie. Dodam, że zajęcia miały rozpocząć się półtora miesiąca temu.
Życie. Co tu dużo mówić – rytm życia Erasmusowicza wyznaczają zajęcia pozalekcyjne. W zależności od upodobań: imprezy, podróże, spotkania ze znajomymi, haratanie w gałę czy granie na gitarze. Sam byłem już na wycieczce w Kapadocji, pod koniec tygodnia ruszam do Gruzji, a w planach mam jeszcze Izmir i Bułgarię. Nauka ogranicza się do sporadycznego uczestnictwa w zajęciach, które paradoksalnie nie jest sporadyczne ze względu na moje lenistwo, a kompletny brak organizacji ze strony uniwersytetu. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że na razie uczestniczyłem we wszystkich zajęciach, które mam wpisane w swój Learning Agreement;-)