belgrad na weekend

Belgrad przy piwie cz. 2

Ciąg dalszy wspomnień przy piwie. Tym razem rozmawiamy o prohibicji, serbskim fastfoodzie, Tito i innych sympatiach politycznych Serbów.

Łukasz: Niestety. Teraz już nie ma po co jechać do Belgradu. nawiasem mówiąc, z Kostasem zniknął Mladen. Krążą plotki, że tak się zjarali, że odlecieli do haju i wciąż tripują gdzieś w przestworzach.

Stan: A propos używek, to wiesz, że w Serbii po godzinie 22:00 zapada prohibicja? Co prawda nikt, poza marketami, jej nie przestrzega, ale ceny piwa skaczą do góry.

Łukasz: No proszę, nie spodziewałem się po słowiańskim kraju, co więcej – bliskim druhu Rosji, takich zapędów. Na szczęście pleskavica (serbski hamburger – przyp. Łukasz) nie drożeje.

belgrad na weekend
pleskavica

Stan: Nooo… belgradzka pleskavica na rogu Placu Republiki zdecydowanie wygrywa. Bite dwieście gramów wołowiny, buła jak z Belgradu do Sarajewa i fura warzyw – i to wszystko za sześć złotych! McDonald’s powinien się uczyć od Serbów.

Łukasz: Obstawiam, że ten kto sprowadzi pleskavicę do polski zrobi interes niczym typ, który otworzył pierwszego kebaba w Polsce na Dworcu Centralnym w Warszawie. I tym samym przejdzie do historii polskiego fast foodu.

Stan: Pleskavica i Lav (kolejne serbskie piwo, moim zdaniem nawet lepsze niż Jelen – przyp. Stan) na murach cytadeli to jedno z moich najmilszych wspomnień z Belgradu.

Łukasz: Ja spodziewałem się więcej po cytadeli. Najciekawsze było wyjście z niej, bo zaraz za rogiem znajdował się Bank Centralny ze świetnym muzeum, w którym można było porównać oryginalne i podrabiane euro i dolary. Wiesz, że najłatwiej jest podrobić banknot 50 euro, a nie te o niższym nominale?

Stan: Kto by pomyślał. Ale ponoć i tak jako pierwsi euro sfałszowali Polacy. A odwiedziłeś marszałka Tito w jego mauzoleum?

belgrad na weekend
serbski „sami wiecie kto”

Łukasz: Prawdę powiedziawszy to mauzoleum Tito wypada blado z tymi, w których spoczywają Lenin, Mao czy Tutenchamon. Wygląda to trochę tak, jakby Serbowie chcieli pamiętać o swoim przywódcy, ale jednak się go wstydzili. No i zamiast w mauzoleum czy na cmentarzu, Tito spoczywa w tak zwanym Domu Kwiatów… Moim zdaniem najlepiej upamiętniony w Belgradzie został Nikola Tesla.

Stan: Nawet mi nie przypominaj o Tesli. Robiłem dwa podejścia do jego muzeum, podobno najlepszego muzeum w Belgradzie, i dwa razy pocałowałem klamkę. Ale nie dlatego, że muzeum było zamknięte, ale przez kolejkę ludzi, którzy czekali na zewnątrz. Za każdym razem stwierdzałem, że przyjdę innym razem. No i w końcu nie przyszedłem. Nawiasem mówiąc, rozbawiły mnie wąsy Tesli jako jedna z najpopularniejszych pamiątek dla turystów.

belgrad na weekend
z zewnątrz niepozorne

Łukasz: Ja w muzeum Tesli spędziłem dwie godziny, załapałem się nawet na wycieczkę, podczas której przewodniczka (w skali Naughty Nomad 5/5) włączała maszyny zaprojektowane przez Teslę. Jeżeli oglądałeś film Prestiż to zapewne wiesz o czym mówię. A wąsy Tesli były świetne – musisz przyznać, że jak żaden inny rekwizyt dodają +5 do powagi i +10 do respektu. A propos powagi, to też zwróciłeś uwagę, że na ulicach Belgradu powiewa sporo flag i symboli narodowych? Dwugłowy orzeł i biało-niebiesko-czerwone barwy przywodzą mi na myśl naszą wycieczkę z 2012 roku. Co prawda Serbowie nie odwołują się tak chętnie do czasów komunizmu, jak Rosjanie, ale widać, że aż pękają z dumy, że są Serbami.

Stan: Symbole narodowe nie przykuły mojej uwagi, ale też odniosłem wrażenie, że Serbowie to dumny naród, bez dwóch zdań. Co do związków z Rosją. Pamiętam, że podczas mojego pobytu w Belgradzie zielone ludziki Putina zaczęły cichą aneksję Krymu i przypadkiem wpadła mi w ręce anglojęzyczna gazeta wydawana w Serbii. Jakiś dziennik, leżał w salonie w hostelu u Kostasa. Autor artykułu o Krymie jednoznacznie opowiadał się w tym konflikcie po stronie rosyjskiej. Inna sprawa, że trudno się spodziewać, żeby byli prozachodni, skoro nie dalej jak piętnaście lat temu nie kto inny jak Zachód (NATO) zrzucał im na głowy bomby.

Łukasz: Jadąc autostopem z Belgradu do Nisu rozmawiałem z serbskim aktorem, który miał żal zarówno do USA, jak i do Rosji, że tak naprawdę to obaj traktują ich państwo jako pionek w geopolitycznej grze. Że gadanie o przyjaźni serbsko-rosyjskiej to tylko gadanie i nic więcej.

Stan: Podczas zimnej wojny Serbia, zresztą podobnie jak Rumunia, czy Polska, była buforem pomiędzy Zachodem i Blokiem Wschodnim. Taką strefą, która w przypadku wojny atomowej zostałaby zmieciona z powierzchni ziemi w pierwszej kolejności. Apropos tamtych czasów, jak sie tobie podobał Nowy Belgrad?

belgrad na weekend
w tle Brama Belgradu

Łukasz: Najkrócej mówiąc to: jest nowy. Byłem w Sava Center, takim komunistycznym molochu, i byłem pod wrażeniem, że niby urządzono w środku galerię handlową z kinem, ale wszystko wyglądało tam jakby zegarki zatrzymały się w latach 80-tych. Tylko pracownicy snuli się między sklepikami, żeby porozmawiać przy kawie ze sprzedawcami-sąsiadami. Chciałbym pójść do tamtejszego kina, ale po piętnastu minutach krążenia niczym bombowiec NATO nad Belgradem, nie mogłem znaleźć kasy biletowej, więc odpuściłem sobie. To tyle z moich wspomnień z Nowego Belgradu. Aha, widziałem jeszcze z dachu BIGZ-u ciekawy wieżowiec z łukiem na wysokości mniej więcej dwudziestego piętra. Kojarzysz może tę budowlę i wiesz co tam jest?

Stan: Generalnie cały Nowy Belgrad podsumować można w trzech słowach – przestrzeń, beton, komunizm, a z tym ostatnim budynkiem to trafiłeś w sedno. To jest Brama Belgradu – jeden z najwyższych budynków w mieście, a przy tym jeden z najbrzydszych. Pojechaliśmy z Gustawem obejrzeć go z bliska, ale wszystko było pozamykane na cztery spusty, a portier odmówił nam wstępu do środka. Udało nam się tylko wślizgnąć do części mieszkalnej i wjechać windą na najwyższe piętro, ale widok z upaćkanego okrągłego okienka na klatce schodowej nie zwalał z nóg. A odwiedziłeś dzielnicę Zemun?

Łukasz: Niestety nie dotarłem. Dużo straciłem?

Stan: Niekoniecznie, choć widok z wieży na Dunaj i Belgrad, nie powiem – imponujący. Poza tym to miejsce na miły spacerek nadrzecznym bulwarem i podobno można skosztować dunajskiej ryby w okolicznych restauracjach, Ciekawe jest natomiast to, że mieszkańcy Zemunu bardzo nie lubią, gdy nazywa się ich belgradczykami, dlatego, że ta osada została włączona w granice miasta całkiem niedawno i ciągle lubią podkreślać swoja odrębność.

Łukasz: Belgradczyk brzmi jak ktoś zrzucający belki, nie dziwie się więc, że nie lubią kiedy wrzuca się zemuńczyków do jednego worka z mieszkańcami stolicy. To troszkę tak, jakby pocisnąć komuś, że jest z Warszafki, no nie? Są rzeczy, których po prostu nie wypada robić.


Czytaj pierwszą część „Belgradu przy piwie”!