Stałem zatem gdzieś na przedmieściach Sybina, w środkowej Rumunii, z kciukiem wyciągniętym ku niebu. Pogoda była jaka była, czyli nijaka. Wszystko zamglone i szare – ot, typowa przedwiosenna szaruga. Od czasu do czasu spadło kilka kropel deszczu. Po drugiej stronie szosy stał przerdzewiały płot, a za nim gdzieś w oddali majaczyły budynki lotniska, które w tych okolicznościach przyrody sprawiały wrażenie opuszczonych. Wczesnym rankiem ruch nie był duży. Co jakiś czas mijały mnie zdezelowane Dacie pędzące na złamanie karku; na przekór prawom fizyki i mechaniki. Żadna nawet nie zwolniła na mój widok – i dobrze, pewnie i tak bałbym się wsiąść.
Przyzwyczajony do sprawnie działającego w Rumunii autostopu, po dwudziestu minutach oczekiwania byłem już nieco zrezygnowany. Wtedy z porannych mgieł wyłonił się zielony volkswagen polo. Na mój widok samochód zaczął zwalniać, aż w końcu zupełnie zatrzymało się na poboczu. Podbiegłem i otworzyłem drzwi. W środku siedział dwudziestokilkuletni chłopak odziany w trekkingową bluzę. Z samochodowych głośników dudniła hardrockowa rumuńska naparzanka. „Coś czuję że się dogadamy” pomyślałem i dziarsko zarzuciłem wyuczoną w języku rumuńskim formułką:
– Dzień dobry. Ja autostopowicz. Jechać w Alba Iulia. A wy?”
Chłopak uśmiechnął się tylko pod nosem i odpowiedział po angielsku: – Wskakuj. Chcesz kawałek ciasta? Mama upiekła!
Tak poznałem Valentina.
Jako, że w podróży jedzenia, transportu i noclegu nie odmawiam, zabrałem się za ciasto, a Val zaczął opowiadać mi swoją historię:
– Kojarzysz Ploeszti? Sześćdziesiąt kilometrów na północ od Bukaresztu. Mieszkam tam na przedmieściach z rodzicami. Tata jest pszczelarzem. Wiosną jeździmy z taką kolorową przyczepą i zapylamy kwiaty.
– Serio? Jesteś pierwszym pszczelarzem jakiego poznałem – odparłem przełykając kolejny kęs ciasta.
– Możliwe, ale pewnie i tak długo nim nie pobędę. Nasze pszczoły padają jak mrówki od tych chemikaliów, które rolnicy w glebę ładują. Wszyscy wiedzą, że to szkodliwe, ale nikt tego nie zakaże. Ktoś na górze zgarnął łapówkę i hulaj dusza – obruszył się Val, po czym zarzucił wiązanką w języku rumuńskim. Było coś o matce, zmarłych i kopulacji, ale dokładnie nie dam rady przetłumaczyć.
Kiedy Val się uspokoił, zaczął opowiadać o swojej wycieczce. Postanowił zwiedzić w weekend miasta południowej Transylwanii – Braszów, Sybin, Alba Iulia i Hunedoara. Początkowo mieli z nim jechać znajomi, jednak okazało się, że wszyscy muszą pracować zarówno w sobotę, jak i niedzielę. Spytałem go, czy to normalne? Biedny Val znów się poirytował:
– Normalne? A co w tym kraju jest normalne? – w tym momencie jego volkswagen omal nie oberwał zawieszenia wpadając w dziurę na środku drogi podczas wymijania telepiącego się poboczem wozu z drewnem. Spodziewałem się kolejnej soczystej wiązanki, ale Val kontynuował już swoją wypowiedź, tak jakby nic się nie stało. – Harujemy po dziesięć godzin dziennie, do tego w weekendy, dostajemy za to 300-400 euro miesięcznie, a jak ośmielimy się powiedzieć, że to mało, każą nam się cieszyć, że w ogóle mamy pracę. Korporacje przyjeżdżają do Rumunii, budują fabryki i traktują nas jak tanią siłę roboczą, jak kraj trzeciego świata. A politycy tylko ściskają im dłonie i chwalą się ile to miejsc pracy nie stworzyli. – Val zaśmiał się zrezygnowany. Był to śmiech krótki i gardłowy, jaki słyszymy w sytuacjach, gdy nic poza śmiechem człowiekowi już nie pozostaje. – Czasem chciałbym zrobić to co mój kuzyn. Zaciągnąć się na statek i pływać po świecie. Facet jest kelnerem na jednym z tych ogromnych wycieczkowców, co pływają po Morzu Śródziemnym. Pojechał do Włoch do pracy i taka perełka mu się trafiła. Zarabia trzy razy tyle co ja, a jak doliczysz do tego napiwki, to normalnie żyć, nie umierać. Skarży się tylko, że rodziny założyć nie może, ale za takie pieniądze to można przeboleć. Kiedyś odwiedził Rumunię i obiecał mi, że postara się mnie wciągnąć na pokład, ale od tego czasu się nie odzywa..
Dotychczas potakiwałem jedynie i ukradkiem sięgałem po kolejne kawałki ciasta, w końcu jednak postanowiłem włączyć się do dyskusji:
– Słuchaj Val, na pewno nie jest tak źle, jak ci się wydaje. W Polsce też nie jest różowo. Takie samo szambo – mnóstwo młodych ludzi po studiach jest bezrobotnych albo pracuje za minimalne stawki. Tak samo jak w Rumunii, kiedy bezrobocie sięgało dwudziestu procent tysiące ludzi wyjechało pracować do Niemiec i Wielkiej Brytanii. Tak samo jak u ciebie, również nasi politycy są skorumpowani i nadskakują zachodowi. – Z każdym moim „tak samo, tak samo” Val rozchmurzał się coraz bardziej. – Taka już nasza postkomunistyczna dola. Ale zobaczysz – wkrótce będzie lepiej – zakończyłem.
– Trzymaj, zjedz – Val zauważył, że krępuję się wziąć ostatni kawałek ciasta z talerza. W jego głosie nie było już słychać wyrzutów. Przyspieszył samochód i zaczął wymijać wlekącego się przed nami TIR-a. Zaabsorbowany rozmową i ciastem nie zauważyłem nawet jak wjechaliśmy na nowiusieńki odcinek autostrady.