Cluj, czyli Napoca

Dla Rumunów Cluj, dla Węgrów Kolozsvár, dla resztek mieszkających tu Niemców Klausenburg. Największe miasto Transylwanii niejedno ma imię. Niejeden zachwyci się też jego secesyjną zabudową, albo znienawidzi brunatno-ceglaste falowce brutalnie wcinające się w zabytkową architekturę centrum. Zechce odetchnąć w cieniu katedralnej wieży, przy akompaniamencie ryku silników pojazdów krążących po trzypasmowej arterii przecinającej stare miasto. Spacerować będzie wąskimi uliczkami, lawirując pomiędzy parkowanymi psim swędem samochodami. Bo Kluż bardzo łatwo pokochać, ale jeszcze łatwiej znienawidzić.

Ab ovo

A na początku byli Rzymianie. To oni w postaci cesarza Trajana przynieśli do barbarzyńskiej Dacji kaganek śródziemnomorskiej cywilizacji. Przy okazji założyli też Napocę obóz legionu, podniesiony wkrótce do rangi miasta. Poza nazwą, zreformowaną przez komunistów w latach 60-tych, na cześć pradawnych Rzymian i Daków, a na pohybel węgierskiej mniejszości (która wtedy była jeszcze większością), o starożytnym dziedzictwie przypominają jedynie ruiny rzymskich zabudowań prezentowane pod szkłem w centrum miasta.
Na przestrzeni wieków tożsamość miasta budowali właśnie Rumuni, Niemcy i Węgrzy, osiedlający się tu i zwalczający na przemian. W Klużu znajdziemy jednak także polskie akcenty. W XVI w. znany nam skądinąd Stefan Batory ufundował tu kolegium Jezuickie, za którego spadkobiercę uważa się funkcjonujący tu obecnie Uniwersytet Babes-Bolyai. W czasie Wiosny Ludów Kluż wyzwalał (z rumuńskiego punktu widzenia zajmował) nie kto inny jak Józef Bem. W okresie II wojny światowej mieszkała tu i tworzyła polska poetka, Kazimiera Iłłakowiczówna.

Więc choć pomaluj mój świat…

W nowoczesnej historii miasta żółto-niebiesko-czerwonymi zgłoskami zapisał się Gheorghe Funar, który w latach 1992-2004 był jego burmistrzem. Jako skrajny nacjonalista postawił on sobie za cel uczynić z Klużu miasto na wskroś rumuńskie. Wadziła mu w tym jednak nieco ponad 20-procentowa mniejszość węgierska. Dlatego też od mementu objęcia przez niego władzy w mieście tamtejsi Węgrzy zaczęli otrzymywać delikatne sygnały, że są w mieście raczej niemile widziani. I tak większość obiektów miejskiej architektury – ławek, przystanków, śmietników, przemalowana została na rumuńskie barwy narodowe (ten sam los spotkał też bożonarodzeniowe lampki), z pomnika króla „Maciej Korwina Węgierskiego” (urodzonego nomen omen w Klużu) zniknął przymiotnik „węgierski”, a główny plac miasta zmienił nazwę z placu republiki, na plac jedności, na cześć przyłączenia Transylwanii do Rumunii. Najciekawsze było jednak historyczne dochodzenie burmistrza, w wyniku którego orzekł on, że znajdujący się na szczycie jednego z miejskich wzgórz hotel Belweder nosi swoją nazwę na cześć wiedeńskiego pałacu gdzie podpisano pokój, oddający Węgrom we władanie część Transylwanii. Jednak pomimo tych nacjonalistycznych zboczeń, w okresie rządów Funara Kluż rozwijał się dynamicznie, co pozwoliło odnoszącym się z odpowiednim dystansem do całej tej sytuacji mieszkańcom miasta na żarty, wszak „Funar chyba jednak był Węgrem, bo gdzie wśród Rumunów znaleźć tak pracowitego i konsekwentnego polityka?”

Spacer… byle nie za długi

Jak pisałem we wstępie Cluj to miasto pełne kontrastów? Dlaczego? Głównie ze względu na walkę jaka na naszych oczach rozgrywa się w przestrzeni miejskiej. Ogołocone z tynku cesarskie kamienice, walczą o przetrwanie wśród betonowych reliktów poprzedniego ustroju i gdzieniegdzie nieśmiało wychylających się spośród nich „szklanych domów”. Ten architektoniczny poligon poprzecinany jest tu i tam trójpasmowymi arteriami, na których kierowcy testują przyspieszenie swoich loganek od 0 do 60. Szybciej nie da rady, bo światła. Wystarczy również tylko nieco wychylić się poza okolice Piata Unirii by secesyjne kamienice całkowicie ustąpiły miejsca architektonicznym majstersztykom z epoki Ceaușescu. Ciągnące się kilometrami ceglano-betonowe blokowiska, budowane chyba według jednego, wspólnego projektu, błogosławionego przez samego wodza – tak mieszka większość klużan, a może i większość Rumunów.
Poza betonowymi pomnikami przeszłości na przedmieściach Klużu znajdziemy również dowody, że „zgniły zachód” wkroczył już do Rumunii i zadomowił się tu na dobre. Iulius Mall i Poulus Center – dwa ogromne (i to nie tylko w rumuńskiej skali) centra handlowe, niczym klamra domykają przestrzeń miejską od wschodu i zachodu, odcinając się od blokowej szarzyzny pstrokatością logotypów zachodnich marek. Całe miasto obwieszone jest również drogowskazami, tak by nikt nie zabłądził w drodze do tych świątyń kapitalizmu. Na niektórych skrzyżowaniach stajemy zatem przed wyborem tragicznym – na prawo Iulius, na lewo Poulus. Cóż niegdyś wszystkie drogi prowadziły do Rzymu, a dziś…
Zwiedzając przedmieścia można jednak również mile się zaskoczyć. Położona na północ od centrum dzielnica willowa pokazuje jak żyje rumuńska klasa ponad-średnia. Wzgórza gęsto zasłane są tam domkami jednorodzinnym, wśród których ktoś, tak jakby na złość mieszkającym tam nowobogackim, upchnął stadion.

W co się bawić

Nie trzeba jednak wędrować aż na rogatki miasta, by podziwiać wspaniałe widoki. Moją ulubioną trasą biegową stały się okolice rzeki, wzdłuż której rozsiane są liczne parki. Znajdziemy tam też kolejny, dużo bardziej nowoczesny stadion. Gdybyśmy zechcieli zadać sobie nieco więcej trudu, możemy wspiąć się na wzgórze cytadeli, by podziwiać rozpościerający się stamtąd widok. Osobom nie przejmującym się tym, „co ludzie powiedzą” polecam wycieczkę na cmentarz centralny, położony na zboczu góry, pełen zabytkowych pomników i krypt, pozwalających poczuć prawdziwie transylwański klimat. Gdy przebijemy się już przez cmentarz, nie pozostaje nam nic innego jak wstąpić do okolicznego ogrodu botanicznego. Niepozornego, otoczonego blokowiskami, za stalowymi wrotami kryjącego jednak bogactwo flory z całego świata malowniczo usytuowane pośród transylwańskich wzgórz.

Lafel Polonia

W Klużu spędziłem miesiąc. To właśnie stamtąd wyniosłem swoje pierwsze wrażenia na temat Rumunii. Jakie one były? Kraj skrajnej biedy i bogactwa. Nieudolnych polityków populistów i mas pogrążonych w marazmie, goniących ślepo za zachodem. Kraj podnoszący się z kolan po tragedii komunizmu, jednak nierzadko w te czasy spoglądający z sentymentem. Kraj dziurawych chodników i podmiejskich centrów handlowych bijących po oczach neonowym blichtrem. Kraj piękny, lecz jakby piękna swego niedostrzegający. Czy opis ten nie brzmi nazbyt znajomo?