Poniedziałek rano, budzę się w akademiku i okazuje się, że w całym budynku wyłączono wodę, a my nie mamy w pokoju już żadnej butelki. W ustach istny step akermański, najbliższy sklep na drugim końcu osiedla, -26 stopni mrozu, mgła gęsta jak najtłustsza śmietana, a dziewczyna wypycha mnie po zakupy. Jak żyć?
Życie w charkowskim akademiku nie odbiega wiele od naszych standardów, choć pierwsze wrażenie – szary hall z wyblakłą ukraińską flagą i sowiecka babuszka w roli woźnej, przytwierdzona, zdaje się, na stałe do swojego zydelka w niewielkiej kanciapie przy wejściu – może przypominać codzienność znaną z radzieckich filmów. Na studencką atmosferę składają się i inne drobiazgi – nieustannie wyskakujące korki, kiedy zimą w każdej komnacie studenci włączają przenośne elektryczne grzejniki (a dyrektorka akademika konsekwentnie je konfiskuje – ma w swoim gabinecie całą stertę), krążące pomiędzy pokojami grzałki i czajniki elektryczne (legalną alternatywą jest gotowanie wody na gazie) i wreszcie dyrektorka akademika, diwa Natalia Wiaczesławowna, istne państwo w państwie (jak nie posmarujesz to nie ma zlituj…). Wreszcie – szereg mniej lub bardziej absurdalnych sytuacji, jak choćby wypchany łeb dzika na twoim łóżku, kiedy wracasz po świętach do pokoju, czy zalane łazienki, gdyż „ktoś” zatkał odpływ w sali z prysznicami dla kobiet. Podejrzenie padło na Turkmenki, chociaż pod prysznicami wszyscy golą sobie wszystko i nikt nie zawraca sobie głowy, gdzie włosy płyną i co zatykają.
Ukraińcy wiedzą, że zima to zima. Tutaj nikomu nie mieszczą się w głowie wymówki typu „sorry, taki mamy klimat”, bo wszyscy zdają sobie sprawę, że prędzej czy później mróz przytnie, śnieg zasypie, a wiatr zmrozi. Temperatura -20 stopni, oblodzone jezdnie, na poboczach zaspy śniegu, w autobusach wiatr dmucha przez nieszczelne okna, szyby pokryte grubą warstwą lodu, ale jakimś cudem wszystkie minibusy marki PAZ, które pamiętają jeszcze czasy sowieckie, jeżdżą tak jak powinny! Fakt faktem, że marszrutki nie mają tutaj rozkładów jazdy, ale każdy korzystający z transportu publicznego wie mniej więcej jak często one kursują.
Jeżeli już mowa o rozkładzie jazdy, to ukraińskie koleje, w przeciwieństwie do polskich, odjeżdżają i przyjeżdżają zgodnie z planem – w styczniu cztery razy jechałem pociągiem na ponad ośmiogodzinnej trasie i zawsze byłem na czas. W ogóle w byłych republikach radzieckich ciągle można doświadczyć kultu kolei – począwszy od monumentalnych budynków dworcowych, przez skomplikowany system kas biletowych (każde okienko specjalizuje się w czym innym), przepełnione poczekalnie, kręcące się tu i ówdzie babuszki, aż po samowary w wagonach, wypacykowane prowadnice (czasem młode i atrakcyjne dziewuszki, innym razem sowieckie baby z różanymi policzkami i sztywnymi od lakieru fryzurami) i zapach kiełbasy, kiszonych ogórków, czy ciasteczek, którymi częstują współpasażerowie.
Mróz nie jest straszny również babuszkom. Te same kobieciny, które latem wygrzewają się na swoich zydelkach przed piekarnią i spożywczakiem, zimą otulają się w kożuchy, futra, koce i z taką samą determinacją wypisaną na twarzy wysiadują w oczekiwaniu aż któryś z przechodniów kupi od nich pęczek pietruszki, kubeczek orzechów czy ukiszone w ubiegłym miesiącu ogórki. Zima to dla babuszek ciężki okres również z innego powodu – już przed czwartą po południu ściemnia się na tyle, że trudno dostrzec, czy babuszkowe warzywa bądź mięso (tak, tak, na straganach można również dostać mięso i ryby) są świeże, ba, czasem nawet trudno zauważyć, co znajduje się w babuszkowej ofercie. Tym samym handel zamiera szybciej niż o innych porach roku, chociaż najbardziej wytrwałe, najbardziej odporne na przeciwności losu babuszki wysiadują nawet wieczorami.
Tak jak na jesieni w Charkowie trzeba przygotować się na brodzenie w błocie, tak zimą najlepiej zaopatrzyć się w łyżwy albo rakiety śnieżne. W drodze do akademika codziennie zaliczałem kilkadziesiąt ślizgawek, a przed niektórymi z nich musiałem zaczekać aż dwóch-trzech studentów przede mną prześlizgnie się i zwolni lodowisko. Najlepiej ślizgało się na trasie Prospekt Ludvika Svobody – stacja metra Aleksiejewska, gdzie są nie tylko świetne lodowiska, ale i piękne dziewczyny: