Dzisiejszy dzień zaskoczył nas swoją… normalnością. Obyło się bowiem bez większych zatargów z prawem i klęsk żywiołowych. Odkryliśmy za to jedno z najpiękniejszych miejsce Pekinu, a także poznaliśmy parę Polaków, która w swoich doświadczeniach podróżniczych wyprzedza nas o lata świetlne (tak, tak – challenge accepted!). Poza tym nie mogliśmy sobie darować wizyty w słynącej z ogromnych centrów handlowych dzielnicy Haidian.
Pałac Letni. Pałac Le(t)ni to kolejna odwiedzona przez nas siedziba cesarzy chińskich. Choć rozmiarami nie dorównuje może Zakazanemu Miastu, to pod względem malowniczości bije je na głowę. Pałac jest położony w malowniczym parku, na szczycie góry, skąd z jednej strony rozpościera się wspaniały widok na Pekin, z drugiej zaś na otaczające miasto od zachodu, wzgórza. Generalnie nasz pierwszy kontakt z tym miejscem nie był najprzyjemniejszy – najpierw zgubiliśmy się w drodze ze stacji metra do parku, następnie przez pół godziny poruszaliśmy się z prędkością żółwia błotnego na pustyni próbując przebić się przez tłum chińczyków. Na domiar złego zaczęło padać. Jednak to, co stało się później przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Po deszczu po raz pierwszy opadł smog, a na niebie ujrzeliśmy słońce! Do tego wraz ze wzrostem wysokości malał entuzjazm Chińczyków do zwiedzania, co pozwoliło nam po raz pierwszy od kilku dni odpocząć od tłoku. To wszystko w połączeniu z buddyjską świątynią na szczycie góry i otaczającymi ją skałami sprawiło, że wreszcie ujrzeliśmy Pekin w jasnych barwach (dosłownie i w przenośni).
Haidan. Dzielnica słynąca ze swego handlowego charakteru powitała nas po wyjściu na powierzchnie ze stacji metra, naprawdę imponującą panoramą nowoczesnych budynków. Wiele z nich to centra handlowe specjalizujące się w sprzedaży sprzętu elektronicznego. Jedno z nich postanowiliśmy „zwiedzić”. Niestety w momencie przekroczenia sklepowych drzwi zostaliśmy zaatakowani przez chińskich sprzedawców oferujących nam najnowsze wyroby tak renomowanych marek jak: Samxung, zPad, czy Goodview. Oczywiście wszystko w bardzo atrakcyjnych cenach. Poza tymi niewątpliwie markowymi produktami, sygnowanymi znakiem jakości „Made in China”, na terenie sklepu znaleźliśmy też wiele wyrobów bardziej znanych w Polsce marek, a ich ceny nie odbiegały jednak znacząco do europejskich standardów. Szczerze mówiąc jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tyle sprzętu elektronicznego w jednym miejscu. Jeżeli ktoś zapytałby mnie, co Chińczycy kochają bardziej do miski ryżu i Przewodniczącego Mao, bez zawahania odpowiedziałbym – elektronikę. My zaś ponad wszystko kochamy chińskie piwo, dlatego gdy w drodze na stację metra zauważyliśmy drogowskaz do Carrefoura, po prostu nie mogliśmy odpuścić takiej okazji. Niestety, sklep okazał się być elementem wielkiej, podziemnej galerii handlowej, w której dwukrotnie zabłądziliśmy i o mao co nie straciliśmy pozostawionych w szafce rzeczy. Ogólnie na zakup sześciu piw straciliśmy przeszło godzinę. Jednak, chyba było warto – cena 0,6 litra to tylko 1,40 zł.
Iza i Wojtek. Musicie wiedzieć jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy w jednej z restauracji naszego hutongu dosiadła się do nas średniego wzrostu blondynka i zaczęła do nas mówić… po polsku. Okazało się, że podróżuje ona ze swoim chłopakiem po Azji już od czterech miesięcy, zwiedzając między innymi miejsca tak epickie jak Nepal i Himalaje. Oczywiście spotkanie Polaków za granicą nie mogło skończyć się inaczej, jak tylko wspólnym posiedzeniem przy kieliszeczku „czegoś mocniejszego” (na szczęście nie było to nic chińskiego) i wymianą wzajemnych doświadczeń. Okazało się bowiem, że Iza i Wojtek również planują podróż koleją transsyberyjską i podobnie jak Asia, walczą z rosyjską ambasadą o przyznanie wiz. My za to dowiedzieliśmy się od nich co nieco na temat Chin i innych azjatyckich krajów, a informacje te tylko zaostrzyły nam apetyty na dalsze wojaże (Azjo, drżyj!).