Grobowce Mingów wewnątrz, co zobaczyć w Pekinie

Cesarski schron

Nadeszła niedziela. Dzień wolny od pracy, co w Chinach równoznaczne jest z wielką wędrówką ludów w kierunku wszelkich atrakcji turystycznych. Dlatego najlepszym pomysłem na spędzenie tego dnia było opuszczenie miasta. Zachęceni zatem przez naszego hosta Feitinga udaliśmy się do grobowców Mingów.

couchsurfing w Pekinie działa świetnie!
fot. wypasiony aparat Feitinga

Feiting. Dzięki couchsurfingowi po raz kolejny przyszło nam gościć na jednym z chińskich blokowisk. Znajdowało się ono jednak nieco bardziej na zachód w stosunku do poprzedniego, a i zabudowa była tu zdecydowanie niższa (do pięciu pięter). Nasz host Feiting, fan podróży i kolekcjoner różnego rodzaju wydawnictw z nimi związanych (cały gościnny pokój zarzucony był kartonami pełnymi przewodników, albumów itp.), a także zagorzały kibic sportowy (pokój był obwieszony gadżetami z piłkarskich imprez sportowych, a z ostatniego Euro 2012 miał piłkę i kalendarz ścienny), był dla nas bardzo uprzejmy. Zgodził się byśmy zostali u niego dzień dłużej, a także przyjął wracającą z Tianjinu Asię. Zarówno my, jak i ona, mieliśmy swoje osobne pokoje. Dlatego też nie wypada nam w jakikolwiek nieuprzejmy sposób wypowiadać się Fietingu, traktujmy zatem to co za chwilę napiszę jako uogólnienie dotyczące wszystkich Chińczyków. Bród i bałagan. Piętrzące się w kuchni sterty starych opakowań, podłoga nie zamiatana chyba od czasu budowy bloku czy zatkany odpływ w umywalce (który zresztą naprawiłem podważając korek od umywalki zapałką) to chleb powszedni w chińskich mieszkaniach. Wszystko to Europejczyka z początku szokuje, jednak po pewnym czasie przyzwyczajamy się do nowych standardów i wizytę w prywatnej łazience traktujemy na równi z tą w publicznej toalecie. Z innych ciekawych patentów z lubością wykorzystywanych przez Chińczyków wymienić musimy prysznic bez brodzika, z odpływem umieszczonym w przeciwległym kącie łazienki czy toaletę zapychającą się po spuszczeniu w niej zużytego papieru toaletowego (zazwyczaj zużyte listki papieru wyrzuca się do kosza na śmieci stojącego obok sedesu).

Grobowce Mingów wewnątrz, co zobaczyć w Pekinie
fot. Feiting

Groby Mingów. Kolejna atrakcja turystyczna z listy światowego dziedzictwa kultury UNESCO, którą można podziwiać w Chinach. W odległości ok 90 km od centrum Pekinu w kierunku północno-zachodnim znajdują się grobowce 13 z 15 cesarzy dynastii Ming. Generalnie wszystkie one wyglądają dosyć podobnie. Dwa kręgi murów, dwie bramy, świątynia i podziemne mauzoleum. Dla zwiedzających udostępnione są jak na razie podziemia tylko jednego z grobowców, należącego do cesarza Wanli. I właśnie tam udaliśmy się z Feitingiem. Podróż autobusem przebiegła dość sprawnie, dzięki temu, ze nasz host sprawdził wcześniej w Internecie drogę. Ogólnie, jeżeli ktoś tylko minimalnie orientuje się w języku chińskim niech przy wypadach za miasto korzysta z autobusów. Ceny są bardzo przystępne, tłok znośny (zwłaszcza jeżeli wsiada się na pierwszym przystanku), a i nikt nie próbuje was oszukać, tak jak w przypadku taksówek i busików. Sam grobowiec. No cóż… z przykrością muszę stwierdzić że przypominał on bardziej schron atomowy, niż miejsce spoczynku cesarza. Dodatkowo oszpecony przez Chińczyków siatką zabezpieczającą sufit. Śmiesznie wyglądała również ogromna pusta sala, na środku której znajdowała się jedynie sterta drobnych pieniędzy, rzucanych przez turystów w ramach datków – że niby to jest ten wielki skarb cesarza. Z historycznych ciekawostek dodać możemy, że władcy grzebani byli razem ze swoimi żonami (bądź konkubinami) i przeszkodą ku temu nie był nawet fakt, że były jeszcze żywe.

Chińskie przekąski. Tego dnia mieliśmy okazję skosztować kilku nieznanych nam dotąd przekąsek. Oto krótki ich przegląd. Na pierwszy ogień pójdą „słodkie parówki” pakowane w folijki jak od naszej swojskiej pasztetowej. Masa mięsa mieszana jest z kukurydzą, przez co całość wydaje się być słodka. Dostępne są również w wersji na ostro z papryką. „Grillowane wodorosty” to suszone plastry podmorskiego zielska przyprawione w sposób podobny do potraw z grilla. Jak dla mnie smakują nieco jak papier, Łukaszowi pachniały krewetkami. „Włochata wołowina” to kawałki wołowiny ususzone i przyprawione w tak dziwny sposób, że po wsadzeniu do ust rozpadają się jakby na drobne włoski. Wbrew opisowi całkiem smaczne. „Karma dla kota” (określenie Asi), czyli kawałki wołowiny przyprawione na słodko i pakowane w małe paczuszki po dwie sztuki przypadły do gustu szczególnie mi. Podobno najpopularniejsze są one w Szanghaju, gdzie królują słodkie potrawy. Z nietypowych owoców spróbowaliśmy tego dnia „gruszko-papierówki”, która wyglądała jak jabłko papierówka, a smakowała jak gruszka. Poza tym, jakkolwiek dziwnie to brzmi, tego dnia po raz pierwszy spróbowaliśmy chińskich nudli. Jak nietrudno się domyślić jest ich tutaj chyba z 50 rodzajów. Są dużo ostrzejsze niż te, z którymi obcujemy w Polsce (nawet Vifony nie mogą stawać w szranki z chińskimi odpowiednikami) i pakowane w dużo większe porcje. Poza tym oprócz woreczka z tłuszczem i bazą, posiadają trzeci z kawałkami warzyw i mięsem. Idzie się nimi również najeść.