Archiwa tagu: Lwów

Lwowiada (albo: Ukraina się westernizuje)

I stało się – Ukraina się westernizuje. Chociaż zaczęło się jak zwykle – Medyka tętniła pograniczną przedsiębiorczością – ziemię przykryły brezenty z usypanymi górami letniej odzieży, na płotach parkingowych porozwieszano sukienki i garnitury z drugiej ręki, w głębi parkingu ktoś rozstawił się z rowerami pamiętającymi jeszcze złote lata 90., w sekcji z alkoholem i tytoniem, czyli tuż przy postoju dla marszrutek, przyjezdnych kusiły używki za pół ceny, a wózki sklepowe przywiezione na przejście graniczne spod pobliskiej Biedronki jak stały, tak stały. Czytaj dalej Lwowiada (albo: Ukraina się westernizuje)

Kolej Transukraińska: Konstantynówka-Lwów

Jednym z moich pierwszych skojarzeń z Ukrainą jest sumka. Zarówno po ukraińsku, jak i po rosyjsku oznacza ono torbę. Młode małżeństwo co weekend wypełnia ją produktami zakupionymi w supermarkecie – czyli zwyczajna foliówka. Elegancka kobieta na wieczorną kolację w restauracji wkłada do niej telefon komórkowy, lusterko i szminkę – czyli dyskretna, czarna kopertówka. Wybierająca się w podróż rodzina upycha do niej to, co nie zmieściło się do walizki, a nigdy się nie mieści – czyli obszerna polipropylenowa torba z długimi materiałowymi uszami przyszytymi Singerem ściegiem na krzyż. Ta ostatnia jest najbardziej charakterystyczną z sumek, a jednocześnie najbardziej paradoksalną, ponieważ mimo dużej pojemności, często jest owijana plastikowym sznurkiem, któregoś razu widziałem, jak naciągnięty do granic wytrzymałości sznurek wzmocniono dodatkowo damską pończochą. Zamek jest zasunięty nie więcej niż na kilka ząbków. W przypadku wyjątkowo ciężkich sumek podróżnych transportuje je się na metalowym wózku na kółkach. Czytaj dalej Kolej Transukraińska: Konstantynówka-Lwów

Przyszedł Mordor i nas zjada (albo: Gdzie zaczyna się Ukraina?)

Pierwszy powiew Ukrainy czujesz już w Poznaniu, wsiadając do pociągu relacji Szczecin-Przemyśl. Na dworcu głównym do wagonów ładują się starsze Ukrainki, takie w wieku przed-babuszkowym, ale już przygotowujące się do swojej przyszłej roli, jaką będzie handlowanie ubraniami z drugiej ręki, domowymi zaprawami, chrzanem i pietruszką albo osławionymi pierożkami, chociaż te ostatnie to dzisiaj kiepski biznes na tle innych branż. Już z daleka rozpoznajesz, kto jest z Ukrainy – takich zdradzają torby ze sztucznego tworzywa, oni nazywają je sumkami, kiedyś woziło się w takich płyty CD na Stadion Dziesięciolecia, wypchane tak, że zamek ledwie się domyka, albo nie domyka wcale, wtedy torby są dodatkowo przewiązane sznurkiem czy wstążką, ważne, żeby jako tako trzymało się to wszystko kupy. Podchodząc bliżej słyszysz język ukraiński, rzadziej rosyjski, w korytarzu pomiędzy przedziałami lawirujesz pomiędzy tymi sumkami, zazwyczaj pomagasz jedną czy dwie wrzucić na półkę pod sufitem i zawsze są to cholerstwa tak ciężkie, że dziwisz się, jak te prawie-babuszki zdołały to przytargać na Główny, i jak zamierzają z tym dobrnąć do Lwowa, albo Równego, albo Stanisławowa. Ostatnio dźwigałeś przedpotopowy telewizor, podobno kupiony w Berlinie za pięć euro, będzie dla synowej na prezent od zająca, w końcu Wielkanoc za pasem. Kiedy wciągałeś ten nieszczęsny telewizor prawie-babuszka trajkotała, jaki to Berlin brzydki, że bezdomne sobaki, że żule, i że u nas w Polsce jest lepiej, no tylko to euro. Tam to harosza zapłata, przyznaje, a ty w końcu lokujesz ten zasrany telewizor za pięć euro, jakieś sto trzydzieści hrywien, spocony jak nie przymierzając ruski termos. Czytaj dalej Przyszedł Mordor i nas zjada (albo: Gdzie zaczyna się Ukraina?)