Asghar Farhadi i jego filmy. Teheran, Iran

Iran: Podwójne życie kinomana

Spacerując ulicą Enqelab w Teheranie zupełnym przypadkiem natrafiłem na wypożyczalnię filmów. Pomyślałem sobie, że w żadnym innym kraju prowadzenie wypożyczalni filmów nie jest tak ryzykowne jak w Iranie (no dobra, może poza Koreą Północną) – i wszedłem do środka, chcąc poznać narwańca, który niechybnie przyczynił się do tego, że irańskie szkraby biegają po podwórku bawiąc się w Transformersy, a nie „bij Amerykanina”.

Kiedy przekroczyłem próg wypożyczalni zderzyłem się ze ścianą stęchłego powietrza, a wrażenie to potęgował dodatkowo panujący wewnątrz półmrok i gruby Irańczyk zwalony na biurowym fotelu za ladą. Obrazek doskonale ilustrował powiedzenie, które zasłyszałem od znajomego Irańczyka: „Jesteśmy bardziej amerykańscy niż Amerykanie”. Sprzedawca miał na sobie białą koszulkę drugiej świeżości i wytartą wędkarską kamizelkę. Na nos zatknął klasyczne awiatory, tak że zastanowiło mnie czy jeszcze cokolwiek widzi, a czarne kędziorki miał posklejane żelem.

Salam. Hubi? Dzień dobry. Jak leci? – zagaiłem w farsi.
Salam. Hubam. Dzień dobry. Dobrze – sprzedawca przelał swoje cielsko do pozycji siedzącej i ściągnął okulary przeciwsłoneczne dodając po irańsku coś, czego już nie zrozumiałem.
– Sorry, nie mówię w farsi. Załapałem tylko podstawy – odpowiedziałem po angielsku, licząc, że nieznajomy zrozumie i podejmie dialog.
– No problem! – odparł dziarskim tonem i uśmiechnął się szeroko. – Skąd jesteś? – zapytał już po angielsku.
– Z Polski.
– No proszę! Krzysztof Kieślowski, Trzy kolory – filmowa maestria, reżyserska fantazja, operatorskie wysublimowanie! – sprzedawca zaczął szukać czegoś w wielkim kartonie, który trzymał pod ladą. – O, proszę. „Niebieski”, „Biały” i „Czerwony” – położył przede mną segregator zawierający stronice z wydrukowanymi okładkami filmów. Pierwsze dwie strony zajmowały filmy Kieślowskiego – wspomniana trylogia i „Dekalog”.

Ulica Enqelab w Teheranie. Znakomita długość ulicy została zagospodarowana przez sprzedawców obuwia i szewców, ale znalazło się miejsce również dla wypożyczalni filmów.
Ulica Enqelab w Teheranie. Znakomita długość ulicy została zagospodarowana przez sprzedawców obuwia i szewców, ale znalazło się miejsce również dla wypożyczalni filmów.

– Wiesz co jest zabawne? Że w Iranie Kieślowski jest bardziej ceniony niż u nas w kraju – odpowiedziałem. Na wzmiankę, że jestem z Polski niemal każdy Irańczyk przywoływał nazwisko naszego reżysera. – Kiedy kilka lat temu chciałem sobie kupić DVD z „Dekalogiem” okazało się, że żaden polski dystrybutor nie ma go w sprzedaży, a najtaniej jest sprowadzić wydanie z Korei Południowej albo właśnie z Iranu. Ostatecznie postawiłem na półce koreańskie wydanie – dodałem wertując segregator z filmami. Oprócz Kieślowskiego, były tam między innymi filmy Godarda, Felliniego, znalazło się również miejsce dla „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy.
– Poważnie? – sprzedawca poczuł się nieco zbity z tropu. – Dlaczego?
– Polscy widzowie wolą oglądać komedie romantyczne i seriale. Gdybyś zobaczył, co króluje w naszych kinach albo telewizji, złapałbyś się za głowę.
– No way. Wiesz co u nas puszczają w kinach? – sprzedawca poprawił się w krześle, tak że jego lewy bok wylewał się teraz przez i ponad podłokietnikiem. – Zaraz tobie pokażę – wziął leżącą na blacie gazetę Hamshahri, bodaj najpopularniejszy dziennik w Teheranie, i otworzył na stronie zawierającej repertuar kin. – Proszę. Największe kino w Teheranie, kompleks Azadi. Film o wojnie iracko-irańskiej, komedia obyczajowa i jakieś melodramaty – spojrzał na mnie wyzywająco jakby chciał powiedzieć: „I co, kto ma gorzej, hę?”.
– Okej, nie wygląda to porywająco… Rozumiem, że wszystkie filmy rodzimej produkcji?
– A jakże by inaczej – usta rozciągnęły mu się w kwaśnym uśmiechu. – Ale od czasu do czasu wpuszczą do kin jakąś zagraniczną produkcję. Mieliśmy na dużym ekranie Awiatora, Casino Royale, Iluzjonistę. Tylko wiesz… jeżeli coś jest pokazywane w kinach, to wszelkie całowanki, rękotrzymanki, obściskiwanki są wycinane. No i później wszyscy czekają na dobrego DVDripa w internecie, żeby zobaczyć, ile filmu wycięto. Taki urok życia w Iranie – westchnął ciężko.

– A można u ciebie wypożyczyć jakieś zagraniczne produkcje?
– Wszystko to, co widzisz w segregatorze przed sobą – wskazał palcem. – Wybierasz, jaki film chcesz, zamawiasz, a na następny dzień ja go tobie przynoszę. Nie trzymam tych filmów tutaj, bo w każdej chwili mogę mieć kontrolę i jak znajdą całą furę zagranicznych tytułów to będę musiał zwijać interes. Ale jeżeli chcesz coś zamówić – nie ma problemu. Z polskich akcentów mam jeszcze „Bolka i Lolka”, „Porwanie Baltazara Gąbki” – zaczął wertować segregator. – O, tutaj.
Faktycznie, w ofercie wypożyczalni znajdowały się DVD z przygodami Bolka i Lolka, Baltazara Gąbki, a także Reksio. A najdziwniejsze było to, że wszystkie te tytuły były kontrabandą.

Europejskie bajki są popularne w Iranie. Obok polskich "Bolka i Lolka", "Reksia" czy "Przygód Baltazara Gąbki" mali Irańczycy oglądają również czeskiego "Krecika".
Europejskie bajki są popularne w Iranie. Obok polskich „Bolka i Lolka”, „Reksia” czy „Przygód Baltazara Gąbki” mali Irańczycy oglądają również czeskiego „Krecika”.

– A masz w katalogu „Operację Argo”?
– Mam. Ale to kiepski film, nie warto – wyraźnie obruszył się, kiedy wspomniałem zeszłorocznego zdobywcę Oscara za najlepszy film.
– Dlaczego tak uważasz? – na razie wolałem nie wychylać się ze swoją opinią, że film mi się podobał. Irańczycy są bardzo dumnym narodem, a przy tym dość łatwo ich urazić.
– Kontekst, w jakim Affleck przedstawił całą historię to jedna bujda na resorach – sprzedawca poprawił się ponownie na krześle i złożył ręce na pokaźnym brzuchu przyjmując pozę jakby zamierzał wygłosić dłuższy wykład. – Z filmu Afflecka wynika, że nagle ni z tego, ni z owego Irańczycy wściekli się i zaczęli polowanie na Amerykanów. Widziałeś jak nas pokazali w tym filmie? Żaden Irańczyk nie wygląda tam normalnie: każdemu cieknie ślina z ust, każdy ma śmierć w oczach, myśli tylko o tym, żeby dorwać Amerykańca i powiesić go za jaja. A jakby Affleck tak pokazał waszą „Solidarność” to co byś pomyślał? Że to czysta propaganda, mam rację?
– No tak – odparłem zaskoczony nagłym odwołaniem do naszej historii.
– No właśnie. Uwierz mi, że po pierwsze ludzie mieli powód, żeby w 1979 roku zbuntować się przeciw szachowi, który na potęgę kupował od Amerykanów sprzęt wojskowy, a następnie najmował emerytowanych amerykańskich oficerów, bo okazywało się, że nikt tego ustrojstwa nie potrafi obsługiwać. Aż w końcu zabrakło nawet tych amerykańskich oficerów i tysiące czołgów, ciężarówek, artylerii niszczało na pustyni. W kraju nie było ani przemysłu, ani rolnictwa, ludzie nie mieli na chleb, a szach wymyślił sobie, że zbuduje piątą armię świata. A Amerykanom w to graj! Sprzedawali nam sprzęt wojskowy za miliardy dolarów – zamilkł na chwilę, a na jego czoło wstąpiły kropelki potu.

Po chwili podjął wątek, ale tym razem zamiast oburzenia w jego głosie dało się wyczuć nutkę goryczy. – Dopóki trzymaliśmy się z Amerykanami, byliśmy postrzegani jako gwarant spokoju na Bliskim Wschodzie. I nagle pyk! W 1979 roku do władzy doszedł ajatollah Chomeini i okazuje się, że teraz Iran jest największym zagrożeniem dla światowego pokoju. Bo radykalny islam, bo rewolucja… I co było dalej?
– Wojna z Irakiem?
– Tak, wojna z Irakiem. A kto wspierał Irak?
– Stany Zjednoczone?
– Brawo! Chociaż nie było trudno zgadnąć – puścił do mnie oko. – W 1980 roku Amerykanie dozbroili Saddama Hussajna, a ten mógł dzięki temu zaatakować Iran. Tłukliśmy się osiem lat, osiem lat! Czterysta tysięcy Irańczyków zginęło. Ale Irakijczyków dwa razy więcej! – dodał z dumą, jakby dzisiaj miało to jakiekolwiek znaczenie. – A wiesz co się działo w 1986 roku?
Pokiwałem przecząco głową.
Reagan zaakceptował potajemną sprzedaż broni do Iranu. Do Iranu! Czyli teraz Amerykanie zaopatrywali obie armie – iracką i irańską! Mało tego, pieniądze, które zarabiali w ten sposób, przekazywali Contras, partyzantce w Nikaragui. Oskarżali nas o terroryzm i sami go finansowali. Większych hipokrytów świat nie widział. Tylko pieniądz się dla nich liczy, taka prawda. Taka, cholera, smutna prawda.

Tym razem zamilkliśmy oboje, sprzedawca wyraźnie oklapł, ale mnie korciło żeby zadać jeszcze jedno pytanie: – A gdybyś miał porównać, kiedy żyło się lepiej – przed czy po rewolucji?
– Wiesz co… – zamyślił się na chwilę. – Przed rewolucją było lepiej. Co prawda byłem wtedy jeszcze dzieckiem, ale mam sporo zdjęć, pamiętam opowieści rodziców. Może sprawiedliwości nie było, ale przynajmniej była wolność. Teraz nie ma ani jednego, ani drugiego. I jeszcze ten głupek Ahmadineżad (poprzedni prezydent Iranu – przyp. aut.) wbija kolejne gwoździe do trumny tym swoim gadaniem o bombie atomowej i Żydach. Abstrahując już od tego, czy Izrael powinien istnieć, czy nie, to, na miłość boską, to jest polityka, pewnych rzeczy nie wygłasza się na forum ONZ, nie przed kamerami, nie w wywiadach. Sami dostarczamy zachodnim mediom amunicji, żeby w nas strzelali. Czysta głupota.

Asghar Farhadi i jego filmy. Teheran, Iran
W 2009 roku za film „Co wiesz o Elly” reżyser Asghar Farhadi zdobył statuetkę Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie, a dwa lata później na tym samym festiwalu wywalczył główną nagrodę z obrazem „Rozstanie”. Ten sam film zdobył w 2012 roku Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, a także był nominowane w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny.

– Na szczęście macie Asghara Farhadiego – wspomniałem o najpopularniejszym obecnie reżyserze irańskim, stałym bywalcu najważniejszych europejskich festiwali. – A właśnie, jego filmy można dostać legalnie?
– Farhadi! Ależ oczywiście! Spójrz się za siebie!
Na wysokości moich oczu, w szklanej gablocie, znajdowały się starannie ułożone filmy Farhadiego: „Piękne miasto”, „Perski Nowy Rok”, „Co wiesz o Elly”, „Rozstanie” i „Przeszłość”. Widać, że sprzedawca próbował je wyeksponować, ale brudna, pomazana szyba i niechlujna zielona wyściółka półek zniweczyły jego starania. Najbardziej dziwiło mnie, że wszystkie filmy, które widziałem w wypożyczalni były pirackimi kopiami w plastikowych, przezroczystych kopertach z wydrukowanymi okładkami oryginalnych wydań DVD. Filmy Farhadiego nie były wyjątkiem.

Reportaż „Inside Iranian cinema”