Jeden z największych piewców pacyfizmu w XX wieku, indyjski przywódca Mahatma Gandhi, stwierdził kiedyś: „Idealnym ustrojem bez przemocy byłaby uporządkowana anarchia. Najlepiej zarządzane jest takie państwo, które zarządzane jest najmniej.” Świadomie czy nie, podobna myśl zdawała się przyświecać twórcom kijowskiego Majdanu – utworzyli własne mini-państwo, które przez ponad trzy miesiące skutecznie opierało się władzy. Jak wyglądała codzienność na Majdanie Niepodległości?
– Pan jest z Polski? – zapytał mnie mężczyzna lawirujący między pociągowymi łóżkami w wagonie najtańszej klasy, tak zwanej płackarcie. Usłyszał jak rozmawiam przez telefon mieszanką polskiego, rosyjskiego i angielskiego.
– Tak, z Polski – odpowiedziałem z uśmiechem, ale i ze zdziwieniem. Spędziłem cały dzień wałęsając się po Lwowie i nie miałem sposobności porozmawiać z nikim po polsku. Dopiero teraz, w pociągu do Kijowa, nadarzyła się taka okazja.
– Żenia jestem. Miło mi pana poznać – przedstawił się mężczyzna. Był pracownikiem wydziału prawa Uniwersytetu Lwowskiego i na fali eurooptymizmu jechał do stolicy dołączyć do rodaków zgromadzonych na Majdanie Niepodległości.
– Możemy pójść razem! – zapalił się, kiedy powiedziałem mu, że też jadę na Majdan. Wyciągnął ze swojej czarnej torby na ramię dwie płachty płótna – żółtego i niebieskiego, odciął z każdego niewielki pasek i zatknął mi w kieszeń płaszcza. – No, teraz dużo lepiej!
***
Idąc z dworca kolejowego w kierunku Majdanu widzieliśmy więcej ludzi podążających w tę samą stronę i sądząc po atrybutach – żółto-niebieskich flagach – w tym samym celu, co my. Pierwszą barykadę zobaczyłem na głównej alei Chreszczatyk, mniej więcej na wysokości ulicy Chmielnickiego. Sterta desek, drewnianych belek, zatkniętych na nie opon, a wszystko to przysypane piaskiem. Nad barykadą powiewały dumnie flagi partii opozycyjnych – Swobody, Udaru i Batkiwszczyny. Po drugiej stronie barykady znajdowało się niewielkie podwyższenie wystylizowane na katedrę sądową oraz pokaźnych rozmiarów klatka, w której zamknięto kukłę przypominającą Wiktora Janukowycza. Przechodnie fotografowali się to z uwięzionym prezydentem, to z widokiem na barykadę.
Znajdowaliśmy się przed ratuszem, który był okupowany przez demonstrantów. Uwagę zwracała olbrzymia choinka obwieszona bombkami, wstążkami i innymi drobiazgami w narodowych barwach. Tuż obok stał pomalowany w unijne barwy fortepian, na którym starszy mężczyzna wygrywał ukraiński hymn:
Duszę, ciało poświęcimy dla naszej wolności,
Pokażemy, żeśmy bracia, z kozackiego rodu.
Przy wejściu do ratusza stało dwóch osiłków, którzy robili za ochroniarzy. – Kontrola – większy z nich wskazał na mój plecak. – Musimy sprawdzić, czy nie wnosicie żadnego szkła, niebezpiecznych przedmiotów…
– Zaraz, zaraz, panowie – do akcji wkroczył Żenia. – Jestem prawnikiem z Uniwersytetu Lwowskiego, a to mój znajomy z Polski. Idziemy na spotkanie z Dimitrem K., prawnikiem zasiadającym w „dowództwie” – zrobił gest cudzysłowu. Ostatecznie stanęło na tym, że ochroniarze przeszukali torbę Żenii, a mnie przepuścili bez sprawdzania.
Gdybym miał opisać jednym słowem atmosferę panującą w środku, powiedziałbym, że było spokojnie. Wyjątkowo spokojnie. Jak to zwykle bywa, media pokazują przede wszystkim obrazy, które szokują, przez co w świadomości widza powstaje niepełne wyobrażenie rzeczywistości.Na kilku plastikowych krzesłach półsiedzieli, a półleżeli mężczyźni w dresach, kilkoro podobnie ubranych podpierało ściany. Tylko dwójka facetów stojących przy schodach prowadzących na piętro wyglądała na jako-tako rozbudzonych – rozmawiali, śmieszkowali, robili sobie zdjęcia smartfonami. Było już dobrze po dziewiątej, a my nie jedliśmy jeszcze śniadania, dlatego Żenia skierował się zaraz do eurostołówki. W kolejce stało kilku niedobudzonych ludzi. Stołówka znajdowała się w przestronnej ratuszowej sali, w której jeszcze kilka tygodni temu rezydował zapewne jakiś wysokiej rangi urzędnik. Na korytarzu wystawiono wysokie stoły na żelaznych nogach z niewielkimi, okrągłymi blatami.
Spodziewałem się, że eurowyżywienie będzie składało się głównie z kanapek z dżemem i kaszy, a okazało się, że menu demonstrantów jest bogatsze niż oferta niejednej restauracji – kanapki z kiełbasą, pasztetem, serem, marmoladą, ogórki kiszone, pomidory, surówka z marchewki, kasza z mięsem (aczkolwiek obok mięsa to ona co najwyżej stała), herbata z cytryną, kawa z mlekiem, a nawet kompot. Do tego kilka gulaszopodobnych papek, które notabene okazały się całkiem smaczne. Wpałaszowaliśmy z Żenią kaszę, poprawiliśmy buterbrotem z kiełbasą (tak, tak, język ukraiński zapożycza również z niemieckiego) i zwolniliśmy miejsce przy stole dla kolejnych demonstrantów.
Kiedy wyszliśmy na korytarz atmosfera wyraźnie się ożywiła. „Będzie ogłoszony statutu Majdanu! Będzie odezwa! Kliczko będzie przemawiał! O dziesiątej! A ja słyszałem, że o pierwszej! Duraki, bladź, w samo południe!” Dobiegały nas sprzeczne informacje, nie bardzo było wiadomo, co ma zostać wydane i kto ma przemawiać, niemniej miało się coś wydarzyć. „Coś dużego” zapewniali nas ludzie wokół.
Żenia zaproponował, żebyśmy udali się do ratuszowej sali obrad, gdzie najbardziej zagorzali aktywiści prowadzili newsroom oraz punkt medyczny. Właśnie tam miał dotrzeć w pierwszej kolejności tekst „statutu Majdanu”. Sala była obwieszona flagami – głównie ukraińskimi i partii opozycyjnych, ale można było dostrzec również barwy Kanady, Włoch czy Wielkiej Brytanii. Pod ścianą, za rzędem drewnianych stołów udających blat konferencyjny na podwyższeniu stała choinka złożona w całości ze złotych i niebieskich lśniących bombek. Tuż obok, po lewej stronie stał portret Tarasa Szewczenki, a po prawej Stepana Bandery.
Na kilku złączonych ze sobą stołach leżały najświeższe periodyki partii Udar Witalija Kliczki, naklejki z rewolucyjnymi hasłami i sterty wniosków poparcia dla demonstracji. Na ścianie za stołami wyświetlano z projektora transmisję internetowej telewizji Espresso TV. Na sali znajdowało się kilka rzędów wygodnych, urzędniczych krzeseł, które zajmowali teraz przypadkowi ludzie. Półsiedziąc, pół-leżąc zapadali w euroletarg. Żenia porozmawiał z kilkoma oficjelami, ja zamieniłem kilka słów z przypadkowymi ludźmi, po czym zdecydowaliśmy obaj, że idziemy na główny plac – Majdan Niepodległości. Wychodząc Żenia zajrzał jeszcze do ratuszowej apteki (czyli kilku stołów zastawionych lekami zgromadzonymi przez demonstrantów) i poprosił o tabletkę walerianki „tak na wszelki słuczaj”.
Na plac zmierzało coraz więcej ludzi – młodzież, dorośli z dziećmi i emeryci – wszyscy odziani w żółto-niebieskie barwy, gdzieniegdzie można było zauważyć także czerwono-czarne sztandary nacjonalistów. Ci, którzy nie zdążyli zaopatrzyć się w narodowe barwy wcześniej, mieli okazję zrobić to na stoiskach rozmieszczonych wokół Majdanu – drobni straganiarze sprzedawali szale, czapki, wstążki. Minęliśmy złożoną z kilku połączonych namiotów niezgrabną konstrukcję, która jak informował wywieszony baner była „Informacyjnym centrem”. Przed wejściem do namiotów stał ubrany w wojskowy kombinezon mężczyzna i tylko wystający spod tego munduru czarny kaptur przypominał, że na Majdanie rządzi naród, a nie rządowe wojska. Z jednej strony wyglądało to nieco groteskowo – punkt informacyjny o rewolucji – ale z drugiej, imponowała organizacja Ukraińców.
Potok ludzi, który płynął ulicą Chreszczatyk zatrzymywał się tuż przy Majdanie – w poprzek głównej alei postawiono żelazne barierki, aby ustawieni przy wejściu ochroniarze mogli kontrolować kto i z czym wchodzi na plac. Tuż przy wejściu kilku mężczyzn przebranych za kozaków bębniło w tarabany wzywając wszystkich, aby gromadzili się pod sceną. „O dwunastej mają przemawiać liderzy!” krążyła plotka. I rzeczywiście – w samo południe na scenę wychodzili kolejno: Arsenij Jaceniuk, Ołeh Tiahnybok i Witalij Kliczko. Widząc na własne oczy trzech liderów opozycji doszedłem do wniosku, że kolejność ich występowania nie jest przypadkowa – skromny Jaceniuk nie ma ani charyzmy, ani aparycji lidera, z kolei Tiahnybok, na którego twarzy widać nacjonalistyczne zacięcie, mówcą jest dobrym, ale jak na lokomotywę Majdanu wydawał mi się zbyt surowy i emocjonalny w tym co robi. Kliczko zaprezentował się najlepiej – już samą sylwetką – dumną, potężną – sprawiał wrażenie dowódcy, równie silny jak on sam był jego głos niosący się po Majdanie. Co prawda nie miał wiele do powiedzenia poza słowami otuchy i zagrzaniem tłumu do kontynuowania protestów, ale chyba głównie o to mu chodziło. Okrzyki „Sława Ukrainie! Gierojom sława!” oznaczały, że efekt został osiągnięty.
Przez cały ten czas, kiedy przemawiali opozycyjni liderzy – prawie półtorej godziny – przyglądałem się ponad głowami tłumu na powiewające sztandary, porozwieszane banery, pozatykane tu i ówdzie flagi. Niemalże wszystkie były w ukraińskich barwach, a z plakatów najczęściej spozierał wizerunek Julii Tymoszenko opatrzony hasłami „stop politycznym represjom” i tym podobnym. Wypatrzyłem również kilka polskich flag, a nawet jedną australijską. Można było dostrzec także czarno-czerwone sztandary gloryfikatorów UPA, jednak ginęły one w żółto-niebieskim morzu ukraińskich flag. Pomimo minusowej temperatury na Majdanie zgromadziły się tysiące ludzi i raz po raz jak meksykańska fala przez tłum przetaczał się okrzyk : „Sława Ukrainie!”
Żenia, który stał teraz obok mnie był wyjątkowo spokojny – najwyraźniej walerianka zaczęła działać – ale po ognistej przemowie OłehaTiahnyboka, który ogłosił, że wstąpienie do Eurosojuzu oznacza podniesienie pensji do średniej unijnej, Żenia zaczął skandować z tłumem: „Sława Ukrainie!”. A Tiahnybok kontynuował: „Średnia pensja w Unii Europejskiej wynosi ponad 1500 euro! A w Unii Celnej mniej niż 600 euro euro! Gdzie chcecie dołączyć?! No gdzie?! Nie słyszę! Gdzie?!”. Tak Pomyślałem sobie, że gdyby połączyć charakter Tiahnyboka, inteligencję Jaceniuka i medialność Kliczki prawdopodobnie Majdan miałby „swojego Wałęsę”. Na razie tłum traktuje ich wciążjak Stanów Tymińskich – trudno się zresztą dziwić, ponieważ w dużym uproszczeniu Ukraińcy mają do wyboru nacjonalistę, który jeszcze kilka lat temu zapowiadał rewizję granic, byłego boksera i pomocnika Julii Tymoszenko, byłej premier, która miała już swoją polityczną szansę i jej nie wykorzystała.
***
Kiedy zobaczyłem pierwszą przemowę Julii Tymoszenko na Majdanie i reakcję demonstrantów – odpowiedzieli jej mieszanką obojętności i nieufności – zrozumiałem, że tym razem Ukraińcy sami chcą budować swoje państwo. Tę uporządkowaną anarchię, która zapanowała na Majdanie przenieść kilka szczebli wyżej, na płaszczyznę państwową. Nie składać swojego losu w ręce oligarchów, nawet tak uciskanych przez poprzednią władzę jak Julia Tymoszenko. „Nie nastąpić znowu na te same grabie” – jak mówi stare, ukraińskie przysłowie.