Na podróżowanie składa się wiele aspektów – do takich należy niewątpliwie aspekt kulinarny. Dla jednych bardziej, dla drugich mniej istotny, zawsze jednak zaprzątający głowę backpackera. Studencka kieszeń często nie pozwala na nadmierne łechtanie podniebienia, w związku z czym głód zaspokajamy czymkolwiek – byle było tanio i nie powodowało większych problemów żołądkowych. A jak to zrobić w USA?
McDonald’s
Najbardziej popularny fast food w Polsce również na ulicach amerykańskich miast jest niekwestionowanym liderem w kolportowaniu hamburgerów i frytek. Ceny – w zależności od stanu – kształtują się na bardzo różnym poziomie. Przykładowo, hamburger w San Francisco kosztował 89 centów (plus podatek), 1,19 dol. na nadmorskiej promenadzie w Seattle, a w centrum Manhattanu 1,89 dol. (cheeseburgery zazwyczaj 10-20 centów więcej). Ogólna zasada jest taka, że w centrum ceny są znacznie wyższe (w Nowym Jorku nawet dwu-, trzykrotnie wyższe), dlatego czasem warto odejść kilka przecznic i zaoszczędzić nieco grosza. Moje obiadowe menu składało się z dwóch McChickenów (odpowiednik naszych Kurczakburgerów) i dwóch cheeseburgerów. Wszystko za niewiele ponad cztery dolary. Ciekawym rozwiązaniem są również ciastka z owocami – za jednego dolara dostarczają nam tyle kalorii co dwa hamburgery.
McDonald’s to również świetne miejsce do uzupełnienia płynów. Po pierwsze dlatego, że zwykłą wodę otrzymamy za darmo, a po drugie dlatego, że w większości stanów obowiązuje reguła wielkiej dolewki (za wyjątkiem niektórych miast, np. Nowy Jork). Sam kupiłem kubek uprawniający mnie do otrzymania wielkiej dolewki raz (w San Francisco), a podróżowałem z nim przez grubo ponad tydzień (aż nie zaginął przy przeprowadzce od jednego hosta do drugiego w Seattle). Kolejne kilka groszy do przodu.
Dla bardziej wymagających polecam Subwaya, który za w miarę przyzwoite pieniądze (od 7 dol. za całą kanapkę) pozwala zjeść i smacznie, i zdrowo. Omijajcie natomiast Taco Bell, które co prawda przypomina na pierwszy rzut oka McDonald’sa, ale oferuje mniejsze kanapki (przy identycznych cenach), a żując ichniejsze bułeczki z farszem kurczakowym chrzęściły mi między zębami kawałki kości i chrząstek. Nigdy więcej.
Safeway
Tę sieć odkryłem zupełnie przypadkiem w San Francisco i żałuję, że tak późno. W supermarkecie można było zakupić gotowe dania na wagę po bardzo przyzwoitych cenach. Dla przykładu funt (około pół kilograma) świetnie przyrządzonego mięsa (do wyboru: po chińsku, amerykańsku, meksykańsku) kosztował około sześciu dolarów. A gwarantuję, że po zjedzeniu takiej porcji zapomnicie o jedzeniu na długie godziny. Najtańszym zapychaczem, jaki znalazłem do kupienia w Safewayu była natomiast sałatka ziemniaczana.
One dollar store
Kolejne odkrycie poczynione w San Francisco. Sklepy, które przyciągają wzrok backpackersów napisami „wszystko po dolara albo i więcej” oferują duży asortyment produktów. Po atrakcyjnych cenach można dostać m.in. chleb (1,25 dol.), dżem (1,19 dol.), wyroby nutellopodobne, ciastka, płatki, chipsy, zupki instant oraz konserwy turystyczne. Niestety w parze z kuszącą ceną nie idzie kusząca jakość – chleb jest „dmuchany”, dżemy niemiłosiernie słodkie, a substytuty Nutelli mają zazwyczaj mało wyszukany smak cukru (np. Vanilla Frost, którą nie poczęstowałbym nawet najgorszego wroga). Niemniej wszystko jest jadalne, ma długą datę ważności, a chleb z uwagi na swoją puszystość może posłużyć jako poduszka pod głowę.
Na one dollar story natknąłem się jeszcze w Filadelfii, gdzie skusiłem się na ekstrawagancję w postaci brownies za 1,49 dol. Niestety nie był to trafiony wybór – wyrób ciastopodobny smakował jak olej roślinny. O tym jaka firma trudni się lepieniem takich przysmaków dowiecie się z filmiku poniżej. Generalnie robiąc zakupy w takich sklepach nie polecam sugerować się opakowaniami – dużo koszmarnie niedobrych produktów (vide brownies) kusi ładnymi opakowaniami, z kolei dżemy, których etykietki wyglądają jakby ktoś sam je drukował i naklejał, okazać się mogą całkiem przyzwoitej jakości. Sam natknąłem się na pomarańczowy dżem importowany z Egiptu, który miał nawet kawałki kandyzowanej skórki pomarańczowej.
TOP 3 tanich i smacznych produktów
1. Masło orzechowe – najlepsze źródło energii, dostarcza najwięcej kalorii w przeliczeniu na jednego centa. Im droższe, tym bardziej kaloryczne (więcej orzechów, mniej masy paraorzechowej). Można jeść samo, bądź jako podkład pod dżem. Nie brudzi (w przeciwieństwie do dżemu czy kremów czekoladowych), zazwyczaj w plastikowych słoikach – bezsprzecznie najlepszy przyjaciel backpackera.
2. Kanapki w McDonald’s – ten przysmak omówiłem już wcześniej, jednak zaznaczenia wymaga jeszcze jedna kwestia – wbrew powszechnej opinii przeplatanie hamburgerów cheeseburgerami wcale nie musi oznaczać dodatkowych kilogramów. Jestem tego żywym przykładem – przez sześć tygodni zjadłem ponad sto takich kanapek, a po powrocie do domu okazało się, że schudłem o 2 kg. Inna sprawa, że bardzo dużo się ruszałem – dziennie przechodziłem około 20-30 kilometrów.
3. Owsianka instant – jako zapychacz jak znalazł, a pod dodaniu bakalii, płatków czy czegokolwiek innego możemy wydobyć z takiego dania walory smakowe. Polecam przede wszystkim orzeszki i rodzynki, które już same w sobie są bardzo energetyczne – w połączeniu z oatmealem otrzymujemy pierwszorzędne śniadanie.