Camp America: codzienność w żydowskim ośrodku

W USA funkcjonuje ponad 12 tysięcy campów, czyli ośrodków kolonijnych dla dzieci i młodzieży. Obok zwyczajnych campów otwartych dla wszystkich bez względu na przynależność rasową, wyznaniową czy sytuację społeczną, istnieją także ośrodki specjalistyczne. Wśród tych ostatnich najliczniejszą grupę stanowią campy żydowskie. Czym różnią się od pozostałych?

Na stronie internetowej wiki.campamerica.pl (użytkownik: wiki, hasło: camp) możemy wyczytać, że campy żydowskie dzielą się na:

  • ortodoksyjne – na których ściśle przestrzega się wskazówek zawartych w Torze i innych pismach,
  • konserwatywne – gdzie przestrzegane są tylko najważniejsze reguły Tory,
  • reformowane – gromadzące osoby o pochodzeniu żydowskim, niekiedy bez wyraźnych akcentów religijnych.

Ośrodek, na którym pracuję, Tamarack Camps w Ortonville (Michigan), określiłbym jako umiarkowanie konserwatywny – poza praktykowaniem najważniejszych żydowskich tradycji takich jak wspólne modlitwy, koszerne posiłki czy cotygodniowy szabat, na całym obozie powiewają izraelskie flagi, a w głównym dining hallu, gdzie dzieci gromadzą się trzy razy dziennie przy stołach, wisi amerykańska flaga z wpisaną gwiazdą Dawida. Camp został ufundowany w 1902 r. przez Fresh Air Society może pochwalić się ponad 100-letnią tradycją. Czterotygodniowe wakacje kosztują tutaj 6 tys. dol., pomimo że warunki, jakie czekają na amerykańską młodzież nie odbiegają w niczym od standardów znanych z polskich kolonii. Łatwo obliczyć, że przez całe lato do kasy campu wpłynie ponad 7 mln dol., co nie przeszkadza w promowaniu się na Facebooku jako organizacja non-profit.

Kuchnia na żydowskim campie podzielona jest na trzy części: mięsną, nabiałową oraz neutralną (parve). Zgodnie z regułami koszerności, zawartymi w Halasze (prawo żydowskie), Żydzi nie mogą mieszać nabiału z mięsem, w związku z czym można zapomnieć o pizzy z salami czy spaghetti z klopsikami. Posiłki mięsne i nabiałowe podawane są na osobnych tacach, muszą być spożywane innymi sztućcami, a zmywanie może odbyć się tylko w odpowiednich zmywarkach. Ewentualna awaria jednej z trzech zmywarek (co wcale nie należy do rzadkości) oznacza odłożenie pracy na następny dzień, a w przypadku poważniejszej usterki – zmywanie ręczne.

Rabin, czyli sąd ostateczny

Nad koszernością spożywanych pokarmów czuwają rabini, odpowiednicy naszych księży (choć zakres ich kompetencji jest o niebo większy). Smutni panowie w jarmułkach od czasu do czasu wizytują kuchnię w poszukiwaniu mięsnego widelca w koszyku z zastawą nabiałową czy też tacki z kurczakiem w lodówce na warzywa. O ile w ubiegłym roku na moim campie zdarzyły się tylko dwie takie kontrole, tego lata rabin złożył nam już kilka wizyt – raz pośród 3000 sztućców znalazł jeden nieodpowiedni widelec; kiedy indziej wizytując lodówkę zarezerwowaną dla nabiału, został przygnieciony przez wózek z mięsem (kolega nie zauważył inspekcji). Innym razem rabin próbował podejść naszą kucharkę wypytując ją, kto podłączał piece do prądu (aby zachować odpowiednio wysoki stopień koszerności powinien to zrobić Żyd). Krótko mówiąc, widok jarmułki na horyzoncie oznacza stan najwyższej gotowości i gorączkowe sprawdzanie, czy wszystko jest na swoim miejscu.

Co się stanie, jeżeli rabin dopatrzy się uchybień? Wówczas trzeba dokonać tzw. rekoszeryzacji, która polega na wyparzeniu zdekoszeryzowanego przedmiotu w temperaturze wyższej niż ta, której działaniu jest zwykle podawany. W przypadku tacy używanej do pieczenia oznacza to konieczność poddania jej działaniu temperaturze ok. 300 st. C. Każda kolejna wpadka tylko mobilizuje rabina do częstszych i skrupulatniejszych kontroli, które, rzecz jasna, odbywają się znienacka.

Szabat

Szabat, choć z hebrajskiego oznacza „odpoczynek”, dla załogi kitchen staffu jest najbardziej pracowitym dniem w tygodniu. Żydowska tradycja nakazuje wówczas nie tylko odpoczywać, ale i powstrzymywać się od wszelkich czynności np. wyłączania światła, robienia herbaty czy nawet (wersja hiperortodoksyjna) oderwania listka papieru toaletowego. Cotygodniowe leniuchowanie rozpoczyna się w piątek wieczorem i trwa do końca następnego dnia. W zależności od szerokości geograficznej, szabat może trwać od kilku do kilkudziesięciu godzin – swoją drogą ciekawe jak to wygląda za kołem podbiegunowym gdzie słońce żyje innym rytmem?

Choć szabat upamiętnia stworzenie świata, dla pracowników campu kojarzy się bardziej z jego końcem – głównie z racji tego, że wyznawcy judaizmu nie mogą się przemęczać, posiłki (wraz z całym jadalnym rynsztunkiem) czekają na nich na stołach. Na dining hallu, gdzie mam przyjemność pracować, znajdują się 73 stoły, przy każdym z nich siedzi 12 camperów, co daje nam prawie 900 nakryć do przygotowania. Uroczysta kolacja podawana jest na białych obrusach (na szczęście dla praczy – jednorazowych), na każdym stole musi znaleźć się ponadto miska z makaronem, mięsem, ziemniakami, ciastkami jabłkowymi, bochenek chałki, waza z zupą oraz dzbanki z sokami. Cała impreza kosztuje 10-osobową obsługę około dwóch godzin dodatkowej pracy. Niestety szefostwo nie respektuje zaleceń Tory, które zakazują w trakcie szabatu nakłaniania do pracy gojów (nie-Żydów).