Menele pod ratuszem. Jak każdy szanujący się backapacker śniadanie postanowiliśmy skonsumować na ławce w parku. W miejscowym markecie zaopatrzyliśmy się w butelkę kwasu chlebowego (Stan degustował po raz pierwszy i stwierdził, że całkiem, całkiem) i rozsiedliśmy pod ratuszem. Szybko otoczyła nas grupka miejscowych meneli, którzy pierwsze o co zapytali nas w kilku językach, to czy nie poratowali byśmy ich paroma litasami (tamtejsza waluta). Mówili po rosyjsku, angielsku, niemiecku, litewsku, ale z polskim byli najwyraźniej na bakier – ostatecznie zamiast litasów odpaliliśmy im po dębowym kabanosie. Radości nie było końca.
Deszcz. Podobno nazwa państwa pochodzi od słowa „padać” (lit. lietus). I rzeczywiście – deszcz leje tu często i gęsto, choć nie przeszkadza to polskim wycieczkom przechadzać się po zakamarkach zabytkowej starówki.
Wilno. Co nas najbardziej zdziwiło to stopień niedokończenia tego miasta. Z jednej strony mija się tu odnowione z ogromnym rozmachem kamieniczki z drugiej zaś 30 metrową wieżę rozpadającego się kościoła. Powiecie pewnie, że w Polsce mamy to samo. Cóż, może i tak, ale za granicą to zawsze razi bardziej, zwłaszcza w środku starego miasta. Host zapytany o tę sytuację dał odpowiedź najprostszą z możliwych – pieniądze. I ponoć również środki UE niewiele pomagają. Poza tym trafiliśmy akurat na jakieś uroczystości na Uniwersytecie Wileńskim. Grono profesorskie zebrało się w odświętnych strojach przed wejściem do budynku głównego, pośrodku nich stanął rektor, orkiestra odegrała hymn i rozpoczęło się przemówienie dla… samochodów, gdyż bezpośrednio na placu pod uczelnią znajdował się parking. Jakieś grupki ludzi stały tylko po drugiej stronie ulicy i przy wjeździe na plac. Co kraj to obyczaj. Co my tam robiliśmy spytacie? Oczywiście szukaliśmy wi-fi.
Ceny. Cóż niestety wyższe, ale nieznacznie. Generalnie są one identyczne jak w Polsce, tyle że w litach, a te z kolei stoją po ok. 1,2 zł.
Litwini. Według statystyk jest ich ponad 3 miliony, jednak nasz wileński host (50-letni poliglota władający sześcioma językami, posiadający w domu kolekcję kilku tysięcy płyt i jeszcze większej ilości książek, z których wszystkie przeczytał!) ma własną teorię opartą na relacjach… piekarzy. Na podstawie danych dotyczących wypiekanego chleba, przekonywał nas, że ten niewielki kraj zamieszkuje niewiele ponad 2 miliony mieszkańców.
Historia. Jeden z głównych tematów rozmowy z naszym hostem, a zarazem kwestia niezwykle drażliwa na Litwie. W Muzeum Narodowym makieta bitwy pod Grunwaldem opatrzona została opisem „Decydujący moment walki, kiedy na pole bitwy przybywają wojska litewskie”, a nazwę głównej ulicy Wilna zmieniono z ul. Mickiewicza na ul. Giedymina. Mało tego, niegdysiejszy budynek rozgłośni polskiego radia został przemianowany na szpital psychiatryczny dla dzieci, a w przewodnikach dla turystów rozdawanych w informacjach turystycznych Litwini chwalą się, że ich państwo zostało po raz pierwszy wspomniane w źródłach historycznych w 1009 r. Szkoda tylko, że nigdzie nie dodali, że pierwsze wspomnienie dotyczy mordu św. Wojciecha, który wybrał się w te rejony nawracać pogan.
Užupis. Dzielnica Wilna, która szczyci się własną konstytucją. Miejsce spotkań artystycznej bohemy, które jednak zamiast przyciągać ciekawą architekturą i intelektualno-… atmosferą, odstrasza zrujnowanymi budynkami. Bardziej niż dzielnicę artystyczną przypomina to zalążek komuny hippisowskiej, która właśnie dostała pozwolenie na zagospodarowanie rozpadającego się osiedla. Kto wie, może w przyszłości będzie to coś na miarę duńskiej Christianii?
-as. Niemalże wszystkie słowa po litewsku kończą się na tę końcówkę: Internetas, klubas, skveras, kavas. Niestety dowiadujemy się tego z szyldów i reklam, gdyż większość napotaknych Litwinów rozmawia w języku… rosyjskim. Przechadzając się ulicami Wilna wszystko litwinizujemy (CouchSurferas, hostas), co sprawia nam niemałą radochę. A zgadnijcie jak po litewsku jest whisky?
Mrówki. Nasz host, choć wyjątkowo gościnny, miał małe problemy z opanowaniem porządku w mieszkaniu pod nieobecność matki. Sytuacja ta na rękę była mrówkom, które przez noc zdążyły założyć gniazdo pod naszymi butami. Wszystko wskazuje na to, że kilka z nich zabraliśmy także w podróż do Rygi, bo podczas łapania autostopu zauważyłem jak wylegają z plecaka. Na szczęście po pierwszej fali mrówczej ekspansji, w plecaku panuje cisza i spokój.
CS Report: Dzisiaj znaleźliśmy hosta kilka godzin przed zapadnięciem zmierzchu. Po wysłaniu kilku prywatnych wiadomości do Wileńczyków, nie otrzymaliśmy żadnej pozytywnej odpowiedzi, dlatego wrzuciliśmy ogłoszenie na grupę „Vilnius: last minute request”. Efekt? Po pół godzinie mieliśmy umówiony nocleg u dziennikarza na Zwierzyńcu. 17 zaproszeń, 4 zaakceptowane, najgościnniejsza okazała się Ryga.
Wi-fi Report: Przechadzając się główną ulicą czy po starówce niezabezpieczone hotspoty można znaleźć co rusz. Niestety nie zawsze jest Internet w McDonaldach. Polecamy za to sieć kawiarni Coffee Inn, w których można cieszyć się szybkim, stabilnym Internetem.