Archiwa tagu: Łotwa na wakacje

Ryga, czyli przeżyć i nie zwariować

Ryga i Wilno, choć pozornie do siebie podobne – z zabytkową starówką z jednej, a komunistycznymi przedmieściami z drugiej strony – okazały się dwoma różnymi światami, A wszystko to za sprawą hostów – na Litwie mieszkaliśmy u 50-letniego bibliofila tylko z przymusu opuszczającego swoje cztery kąty, zaś na Łotwie rozbijaliśmy się po najmodniejszych lokalach z 21-letnim menedżerem, który tylko z rzadka oddawał się temu, co nasz poprzedni host. Aby nie być gołosłownym – biografię Hitlera, którą miał wystawioną na półce, jak sam przyznał, trzyma tylko ze względów estetyczno-efekciarskich (choć fakt braku zainteresowania nią należy jednak postrzegać w kategoriach zalety).

Starówka. Na szczególną uwagę zasługuje ryska starówka – pełna ciasnych przesmyków, bram i alejek. Niestety tak jak w większości miasta i tu obok odnowionych ze smakiem kamienic znajdują się rudery w stanie rozkładu. Poza tym starówkę odradzamy modnym paniom, które nie wyobrażają sobie dnia bez szpilek. Stare miasto usiane średniowiecznymi „kocimi łbami” w połączeniu z wysokimi obcasami stają się śmiertelnie niebezpieczne. Koneserom mocnych wrażeń polecamy natomiast kluby „Pussy Lounge” i „Blow Well”. Z kolei, tym którzy tradycyjnie w najstarszych częściach miasta upatrują źródeł ciekawych historii, polecamy legendy o „szklance” i „wypiętym kocie”, który z wieży budynku przypatruje się okolicy.

Jurmala. Plażowy kurort, gdzie sferom wyższym po prostu nie wypada nie bywać. Jedyne miejsce na Łotwie, do którego wjazd jest płatny, jednak system poboru opłat jest bardzo dziurawy i niezwykle łatwo go oszukać. Miejscowość ta jest o tyle nietypowa, że jeszcze chyba nigdzie na świecie nie widzieliśmy takiego rozwarstwienia społecznego. Z zaprojektowanymi według najnowszych trendów willami rosyjskich oligarchów, sąsiadują drewniane, na pół rozpadające się chałupy, powstrzymywane przed totalnym rozkładem jedynie przez owijającą je siatkę. Sama plaża to nic nadzwyczajnego – woda zimna (sprawdzone na własnej skórze), piasek żółty, a plażowicze pijani – ot typowe bałtyckie wybrzeże. Co ciekawe, o wiele lepiej prezentowała się bezpłatna plaża w samej Rydze, którą odwiedziliśmy następnego dnia.

Łotwa na wakacje
hipsterskie drinki

Host. A jaki był nasz host? „Postać ta stanowiła ucieleśnienie korporacyjnego ducha postkomunistycznej generacji” – stwierdził Stan po przebudzeniu na moskiewskim lotnisku. Przechodząc do konkretów. Ma numery telefonów do pięciu ministrów i prezydenta, prowadzi dwie firmy (zajmujące się doradztwem finansowym) i jedną organizację pozarządową (z obszaru zrównoważonego rozwoju), zarabiając kwoty, o których przeciętny student w jego wieku może tylko pomarzyć. Samochody zmienia jak rękawiczki (choć prawo jazdy ma od pięciu lat, miał ich już sześć), a po kradzieży kołpaków ze swojego Volkswagena Golfa postanowił „pożyczyć” brakującą część z samochodu stojącego na ulicy. Pije tylko najdroższe piwo, naszej polskiej wódki nie chce tknąć, a drinki bierze na kredyt tylko po to, aby następnego dnia jeździć po barach, spłacać długi i witać się z kelnerami i kelnerkami, których zdążył poznać przy okazji podobnych wizyt w nieodległej przeszłości. Z drugiej strony od trzech lat omija bramkę płatniczą prowadzącą na plażę, na którą wjazd kosztuje horrendalną kwotę jednego łata (ok. 6 zł). Na nasze pytanie, jakim autobusem możemy dojechać do centrum, odpowiedział że nie jeździ publicznym transportem, gdyż ten jest tylko dla najbiedniejszej części społeczeństwa i meneli. Wszędzie jeździ samochodem, a na imprezy wozi go 17-letni Tom, który wprawy jako kierowca nabiera od dziesiątego roku życia.

Kraje bałtyckie – pierwsze wrażenie

Pierwszy rozdział podróży, czyli crawl po krajach bałtyckich dobiegł końca. Wrażeń nie brakowało, a autostop i CouchSurfing jak zwykle okazały się bezcenny przy redukcji kosztów wyprawy. Ostatecznie zamknęliśmy się w 75 litach i 15 łatach, a spróbowaliśmy zarówno litewskiej kuchni, jak i absyntu w najbardziej hipsterskiej miejscówce w Rydze. Oto zapis naszych pierwszych wrażeń, powstający dosłownie w podróży.

Litwa na wakacje
czyżby to tu pałała dzięcielina?

Godzina 5:21 (GMT +2), Sybir-trip dzień drugi, nie dalej jak kilkanaście minut temu opuściliśmy na pokładzie autobusu Simple Express nasz piękny kraj, Litwinom (i co gorsza Litwinkom) strasznie śmierdzą stopy, nad okolicznymi stawami unosi się Tolkienowska mgiełka niczym mroczna poświata nad Trupimi Bagnami i generalnie jest już widno. Pokładowe komputerki, które nawiasem mówiąc są genialną opcją, wciąż odmawiają nam dostępu do sieci, mimo że w menu głównym zapraszają do wrzucenia krótkiego posta na Facebooka. My zaś odmówiliśmy sobie filmów, a do wyboru mieliśmy m.in. Tin Tina i Incepcję), nie zabierając z dolnego bagażu słuchawek (podobnie zresztą jak jedzenia). Mimo to piszemy. Litwa, jak dotychczas kraj zaskakująco uporządkowany i … pusty, aczkolwiek to drugie zrzucić można na karb pogranicza. Jedyne czego pod dostatkiem to stacje benzynowe. Mijaliśmy też kilka wiatraków i wież GSM.

Droga trzyma standard polski, choć usilnie rozjeżdżana jest przez tiry. Ogólnie ruch spory. Mijamy kolejne stawki, które przypominają nam, że jeszcze godzinę temu pruliśmy przez Mazury. Spotykamy pierwszych imigrantów z Polski – parę bocianów. Za chwilę wjedziemy do Kalwariji – pierwszego większego miasta na naszej trasie, o czym wiemy dzięki GPS-owi dostępnemu na naszych niezastąpionych komputerkach. Oby były one również na pokładzie wiozących nas wkrótce samolotów. A jednak, niestety miasto miało obwodnicę. Dobrym podsumowaniem dla otaczającej nas przestrzeni może być mickiewiczowska pałająca dzięcieliną. Bez odbioru.

Godzina 18:07 (GMT +2), Sybir-trip dzień czwarty. Siedzimy właśnie w łotewskim odpowiedniku PKS, „pędząc” w kierunku Rygi, ok. godziny 16 przekroczyliśmy granicę łotewsko-litewską na pokładzie marszrutki złapanej przez nas na stopa. Niestety fakt ten (przekroczenia granicy) nie umknął uwadze łotewskich celników i ich psa. Pomimo negatywnego wyniku kontroli (brak narkotyków), musimy zapytać: Strefo Schengen, gdzieś ty? Kolejna negatywna niespodzianka to moja znajomość języka rosyjskiego, która okazała się być jedynie ogólnym pojęciem. Mimo to udało nam się nawiązać dialog z podwożącym nas kierowcą. A wszystko to dzięki Artjomowi Rudnevsowi.

Pierwsze wrażenia z Łotwy, są bardzo podobne do tych litewskich – pusto. Choć pozytywnie na tle sąsiadów z południa wyróżniają się łotewskie przystanki PKS – schludne i wszystkie wykonane w tym samym stylu. Drogi niestety jakości podobnej, czyli słabej. Co do zwiedzonego przez nas miasta – Bauska – to zdecydowanie zaskoczenie in plus. Choć nie wszystko było najnowsze, miasto okazało się zadbane i bardzo dobrze utrzymane. Stąd również pochodził kierowca, który nas podwoził, więc nie wypada nam o tym miejscu pisać źle. Nie mieliśmy tu również problemu z wymienieniem złotówek, nawet pomimo dość późnej godziny przybycia. Tylko kurs okazał się być nieco zaniżony. Mało tego, na dworcu PKS zaznaliśmy również dobrodziejstwa wi-fi – w Polsce rzecz raczej niespotykana.

Sami Łotysze sprawiają wrażenie raczej nieciekawe – gdyby zaopatrzyć ich w kij bejsbolowy i ubrać w podkoszulek, ze spokojem wtopiliby się w tłum dresów patrolujących najbardziej zapuszczone dzielnice polskich miast. Złego słowa nie możemy natomiast powiedzieć o Łotyszkach, które w naszym rankingu urody wyprzedziły już Litwinki (ocena subiektywna jednego z redaktorów) i gonią Polki. Stojąc w centrum miasta z tabliczką „Riga” mieliśmy na czym oko zawiesić i choć ostatecznie musieliśmy zrezygnować z autostopu nas rzecz autobusu, nie żałujemy ani minuty spędzonej na zjeździe przy głównej drodze.

Język rosyjski. Na razie wszystko wskazuje na to, że przy okazji podróży na wschód nie warto liczyć na znajomość innych języków, tylko zaopatrzyć się w rozmówki i gawarit pa ruski. Co prawda łotewski celnik, który zatrzymał nas na granicy błysnął znajomością angielskiego „Hołidej, he?”, jednak resztę dialogu przeprowadził w swoim drugim ojczystym języku.