Wielki Kanion wyzwala w osobach, które widzą go po raz pierwszy najbardziej prymitywne instynkty – jestem pewien, że nawet Mickiewicz zrezygnowałby z trzynastozgłoskowej inwokacji na rzecz krótkiego, treściwego „O kurwa!”. Stojąc nad krawędzią widzisz pod sobą głęboki na dwa kilometry i rozciągający się aż po horyzont kanion, z którego wyrastają góry, łuki skalne, gdzieniegdzie trochę zieleni, a gdzieś daleko w dole rzeka Kolorado intensywnie żłobi nowe kształty połyskując w pełnym słońcu. Z tej odległości wszystko to, co znajduje się wewnątrz kanionu wydaje się malutkie. Dopiero wytężając wzrok można dostrzec niewyraźne łańcuszki turystów – wówczas też zdajesz sobie sprawę z ogromu tego, na co patrzysz.
To miejsce aż prosi się o miliony turystów, stragany z breloczkami, budki z lodami i wycieczki autobusowe do najbardziej spektakularnych punktów widokowych. Amerykanie jednak po raz kolejny (po Smoky Mountains NP) pokazali, że w kwestii ochrony przyrody i eksponowania dziedzictwa przyrodniczego nie mają sobie równych. Krawędź Wielkiego Kanionu (akurat ja byłem na jej południowym krańcu – South Rim) co prawda jest zagospodarowana przez lodżie (hotele), campingi i sklepiki z pamiątkami, ale wszystko zostało zrobione z wyczuciem i wciąż przeważa tutaj przyroda, a nie turystyczny kicz. A dodajmy, że schodząc na dół tego cudu natury jest już tylko lepiej – szlaki są starannie przygotowane i komponują się z krajobrazem (w przeciwieństwie do autostrad jakie można spotkać w naszych rodzimych górach), turystów na nich niewiele (ze względu na gorący, suchy klimat i duże odległości), a na samym dnie kanionu jedyną możliwą formą noclegu jest własny namiot. Wszystko to sprzyja zachowaniu naturalnego środowiska, a po drodze można natknąć się na dzikie zwierzęta – sam spotkałem kilka kozic, watipi (gatunek jelenia), a koleżanka omal nie nadepnęła na grzechotnika. Amatorów birdwatchingu zainteresuje z pewnością kondor kalifornijski, którego populacja jest odbudowywana w ramach lokalnego programu reintrodukcji.
Wyczucie Amerykanów przejawia się również w transporcie – na terenie całego parku narodowego kursują darmowe autobusy ułatwiając dotarcie do najciekawszych miejsc. W każdym pojeździe znajdują się ekrany z informacjami o lokalnej florze i faunie, a trasy autobusów wiodą nad samą krawędzią kanionu, tak że widoki można podziwiać nawet w trakcie jazdy. Nieco gorzej wygląda transport z Flagstaff (największego miasta w okolicy) do samego parku narodowego – za kurs Arizona Shuttle Service trzeba zapłacić 31 dol. (przy rezerwacji internetowej) lub 35 dol. (przy rezerwacji telefonicznej). W cenę tę jest wliczona opłata wjazdowa do parku narodowego w wysokości 6 dol. Busiki odchodzą z Flagstaff kilka razy dziennie i są jedyną opcją dla niezmotoryzowanych. Podróżując w piątkę-szóstkę (warto pytać turystów na stacji autobusowej i zorganizować się w większą grupę) bardziej opłaca się wziąć taksówkę (ok. 150 dol. za kurs).
Wielki Kanion najlepiej eksplorować z namiotem. Po pierwsze dlatego, że pola namiotowe są bardzo tanie (ok. 15 dol./noc za miejsce campingowe, na którym ze spokojem można legalnie rozbić dwa, a nawet trzy namioty), a po drugie dlatego, że z własnymi czterema kątami można zejść na dół kanionu i spędzić noc nad rzeką Kolorado. To ostatnie wymaga jednak specjalnego zezwolenia od straży parku narodowego, którego nie uzyskamy z dnia na dzień. Według wskazówek z oficjalnej strony internetowej dyrekcji parku narodowego w szczycie sezonu należy dokonywać rezerwacji z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, jednak z podobnymi zaleceniami spotkaliśmy się w Smoky Mountains NP (najchętniej odwiedzanym parkiem narodowym w USA) i mimo że się do nich nie zastosowaliśmy, udało nam się spędzić dwie noce na szlaku. Zainteresowanych zorganizowaniem sobie pobytu w Wielkim Kanionie zachęcam do przejrzenia informatora parkowego z września 2011 r. (pozwoliłem sobie zeskanować):
Bright Angel Trail
Wielki Kanion jest jednym z tych miejsc, w których bez względu na to ile byś czasu nie spędził, zawsze będziesz miał za mało. Z pewnością warto poświęcić trochę czasu i wysiłku na zejście oraz nocleg na dole. Z racji na długość szlaku i wyczerpujące warunki (przez większość czasu jesteśmy wystawieni na słońce, które podgrzewa atmosferę do 30-35 st. C) straż parkowa zaleca rozłożyć 20-kilkukilometrowy hiking na dwa dni. Nie wiem na ile to legendy, a na ile prawda, ale na większości tablic informacyjnych można przeczytać ku przestrodze historie o zuchwalcach, którzy chcąc pokonać tę trasę w jeden dzień, kończyli w szpitalu z udarem i przegrzaniem organizmu. Sam przebyłem ok. 3/4 tego szlaku (do Plateau Point, łącznie 19 km w obie strony) i mogę powiedzieć, że osoba zaprawiona w chodzeniu po górach ze spokojem powinna pokonać całą długość wyruszając wcześnie nad ranem i wykorzystując cień, jaki spowija kanion przed wschodem słońca (zaznaczam jednak, że schodziłem na dół w połowie września – w lipcu/sierpniu, kiedy temperatury są najwyższe, całodniowy hiking jest złym pomysłem). Po drodze na dół w rozsądnych odległościach rozmieszczone są stacje z pitną wodą, niewielkie szopy do schronienia się przed słońcem, a mniej więcej w połowie drogi znajduje się niewielka oaza z kilkoma drzewkami (czyli cieniem) i płynącą rzeczką. Straż parkowa poleca wziąć ze sobą zapas słonych przekąsek, aby uzupełniać sól, którą wydalamy razem z potem.
Alternatywą dla dwudniowego hikingu jest krótsza, jednodniowa trasa Bright Angel Trail na Plateau Point (ok. 19 km w obie strony), z którego można podziwiać rzekę Kolorado. Podobnie, jak w przypadku zejścia na sam dół, warto, a nawet trzeba wyruszyć na szlak jak najwcześniej, żeby skrócić czas wędrówki w upalnym słońcu. Gdzie jak gdzie, ale w Wielkim Kanionie raczej nie mamy co liczyć na chmury czy letni deszczyk. Schodząc na Plateau Point pokonujemy wysokość 1000 m, a drugie tyle czeka nas z powrotem – tyle, że pod górę. Według przewodników czas zejścia to około 3 godzin, a powrotna wspinaczka powinna zająć maksymalnie 6 godzin, a więc łącznie około 9 godzin. Sami pokonaliśmy tę trasę w niecałe 6 godzin, ale w drodze powrotnej niemalże biegliśmy. Wersja de luxe to zejście na grzbietach osiołków, oczywiście dodatkowo płatne.
Dla wszystkich zastanawiających się czy warto tam jechać, powiem tylko tyle – jedźcie, zobaczcie, a będziecie tam chcieli powracać przez całe życie. Zresztą, spójrzcie sami.
Wielki Kanion w obiektywie
[fsg_gallery id=”1″]