Nasze wielkie marzenie odwiedzenia maleńkiej Malty rosło wprost proporcjonalnie do obniżającej się za oknem temperatury. Wystarczyło obejrzenie kilku malowniczych zdjęć, wysłuchanie relacji znajomych, prześledzenie paru blogów, upewnienie się, że jest to przedsięwzięcie realne na studencką kieszeń i już w styczniu byliśmy zdecydowani – celem naszych tegorocznych wakacji będzie kraina słońca i opuncji! Zależało nam na krystalicznej wodzie do nurkowania, pięknych naturalnych krajobrazach, odrobinie zabytków i możliwości doświadczenia czegoś orientalnego – wszystkie te wymagania spełnił kraj o powierzchni zaledwie 316km2.
Ze względu na nieznośne temperatury wybraliśmy się tam w połowie września a i tak spotkały nas 35-stopniowe upały. Początkowo planowaliśmy znalezienie lotu i zakwaterowania we własnym zakresie jednak po przeanalizowaniu ofert biur podróży okazało się, że koszty są bardzo podobne, dlatego też wybraliśmy drugą, wygodniejszą opcję, aby w pełni cieszyć się wakacjami.
Malta, mimo iż maleńka, ma do zaoferowania znacznie więcej niż można zobaczyć w tydzień. W związku z tym przed wylotem zaplanowaliśmy już z grubsza, co chcemy zobaczyć. Poruszaliśmy się tylko komunikacją miejską, której sprawność pozytywnie nas zaskoczyła (opłaca się kupić tygodniowy bilet w cenie 6,5 euro). Autobusy były nowe, klimatyzowane i przyjeżdżały według rozkładu, ale miały sobie tylko właściwe, śródziemnomorskie tempo, co niewątpliwie pozwalało cieszyć się widokami przez długi, długi czas.
Już od pierwszego dnia pobytu zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w kraju kontrastów. Niby mieszkańcy Malty w 95% deklarują się jako katolicy, ale gdzie tylko się nie obejrzy oko Ozyrysa spogląda pobłażliwie na maltański krzyż, a dwa zegary na wieżach kościelnych (jeden prawdziwy, drugi „pomylony”, aby oszukać diabła) wprowadzają turystów w lekkie zdezorientowanie. Wszystko przez burzliwą historię, dzięki której na wyspie możemy odnaleźć wpływy włoskie, francuskie, arabskie i brytyjskie. Po tych ostatnich pozostał tu lewostronny ruch, gniazdka elektryczne, zapomniane czerwone budki telefoniczne porozrzucane po wąskich uliczkach, urzędowy język angielski (zaraz po maltańskim) oraz mnóstwo turystów z Wysp Brytyjskich, którzy czują się jak u siebie. Mieliśmy okazję przyglądać się barwnym przygotowaniom Malty do obchodów 50-lecia odzyskania niepodległości i ze sporym rozbawieniem obserwowaliśmy zszokowane twarze Brytyjczyków, którzy beztrosko spytali jakiegoś mieszkańca od kogo tę niepodległość odzyskali. Z drugiej strony, spacerując wąskimi uliczkami, które aż kuszą, aby się zgubić, można mieć wrażenie, że znajdujemy się we Włoszech. Jakby na potwierdzenie tego, za chwilę z małej knajpki, przeciskając się pod sznurem prania, wyłoni się kelner o imieniu Giuseppe i zaproponuje nam spaghetti.
Lokalna kuchnia nie zaskakuje – spotkamy się głównie z daniami typowo śródziemnomorskimi i poza polecaną w wielu przewodnikach potrawką z królika, której niestety nie mieliśmy okazji/ochoty spróbować nic nas szczególnie nie zdziwiło. Do gustu przypadły nam natomiast słone przekąski z ciasta drożdżowo-francuskiego wypełnione przeróżnymi farszami (m.in. słynne pastizzi nadziewane ricottą lub pastą z zielonego groszku), które ze względu na przestrzeganą w restauracjach porę sjesty ratowały nasze polskie żołądki w porze obiadowej. Niezastąpione okazało się także Kinnie czyli orzeźwiający, gazowany napój o smaku gorzkich pomarańczy doprawiony aromatycznymi ziołami. Bez spróbowania tych dwóch rzeczy z pewnością nie można w pełni poczuć klimatu Malty. Aby móc wspominać czar wyspy podczas zimowych wieczorów już w Polsce, przywieźliśmy lokalne przetwory z wszechobecnej opuncji – słodkie dżemy i likiery.
Malta: Co zobaczyć?
Będąc na Malcie trudno nie uwikłać się w romans z lokalną historią, której początki sięgają aż 6 tysięcy lat wstecz. Dlatego warto odwiedzić chociażby jedną z megalitycznych świątyń rozsianych po całej wyspie. My wybraliśmy kompleks Mnajdra i Ħaġar Qim Temples znajdujący się na południowym wybrzeżu niedaleko klifów Dingli. Stojąc pomiędzy blokami skalnymi, dużo starszymi niż grecki Akropol czy piramidy w Gizie, stawialiśmy pytania na które nikt nie jest w stanie jasno odpowiedzieć: kim byli ludzie, którzy je stworzyli oraz jak dostali się na tę wyspę? Malta, mimo iż maleńka, jest pełna sekretów, a gdziekolwiek się nie ruszymy liczne zabytki stają nam na drodze kusząc, by odkryć ich tajemnicę…
Chcąc stanąć ramię w ramię z kawalerami maltańskimi udaliśmy się do Valletty. Jedna z najmniejszych stolic europejskich, która w całości robi wrażenie muzeum na świeżym powietrzu, wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Niewielkie odległości pomiędzy zabytkami pozwalają na swobodne spacerowanie wąskimi uliczkami, a wytchnienia od upału możemy poszukać w zielonych Ogrodach Barakka. Idąc szlakiem kawalerów maltańskich odwiedziliśmy niepozorną z zewnątrz Konkatedrę Św. Jana, która w środku szokuje przepychem i złoceniami. Zaledwie parę kroków dalej natykamy się na Pałac Wielkich Mistrzów, w którym Piotr zachwycał się zbrojownią, a ja w tym czasie podziwiałam bogato zdobione wnętrza. Wąskie, strome uliczki, barwne stragany i mnogość czających się za każdym rogiem zabytków przyprawiają o zawrót głowy, więc oddechu szukamy w miejscowej wytwórni lodów.
W najwyższym punkcie Malty znajduje się dawna stolica wzniesiona jeszcze przez Rzymian – maleńka Mdina. Wraz z przekroczeniem malowniczej bramy zdajemy sobie sprawę, że nazwa „Ciche Miasto” nie jest przypadkowa. Aż trudno uwierzyć, że w tym bajkowym mieście garstka ludzi nadal wiedzie normalne życie. Miejsce to podobnie jak wiele innych na Malcie, upodobali sobie twórcy takich filmów jak „Troja”, „Gladiator”, „Alexander”, „Asterix i Obelix Misja Kleopatra”, „Hrabia Monte Christo” czy też „Liga niezwykłych dżentelmenów”. Malownicze plenery oraz niezwykła architektura z powodzeniem mogą bowiem „zagrać” zarówno starożytny Rzym czy Grecję jak i tłoczny, barwny Kair.
Nieodłącznym elementem każdej maltańskiej pocztówki jest charakterystyczna formacja skalna – Azure Window znajdująca się na wyspie Gozo. Łatwo można się na nią dostać promem kursującym z Cirkewwy. Błękitne Okno, znane zapewne miłośnikom „Gry o Tron” z pierwszego sezonu serialu, zrobiło na nas spore wrażenie. Zwłaszcza, że mogliśmy sobie pozwolić na spędzenie tam kilku leniwych godzin nurkując pod samym łukiem, gapiąc się na licznych płetwonurków i po prostu podziwiając spektakl zmieniających się wraz z porą dnia kolorów morza, skał i nieba. Będąc na Gozo warto choć na chwilę zahaczyć o stolicę wyspy – Victorię, gdzie wdrapując się na mury XVII-wiecznej cytadeli zbudowanej, jak większość budowli na Malcie, z jasnego piaskowca możemy zobaczyć panoramę miasta.
Trzecią, co do wielkości wyspą Archipelagu Maltańskiego jest zamieszkane na stałe zaledwie przez jedną rodzinę Comino. Z powodu ogromnej liczby turystów słynna Błękitna Laguna nie zrobiła na nas niestety zbyt pozytywnego wrażenia. Gwar, ścisk, problem ze znalezieniem miejsca na rozłożenie ręcznika i kolejka do drabinki aby dostać się do krystalicznie czystej wody zdecydowanie nie były tym, o czym marzyliśmy. Na szczęście mało komu w panującym piekielnym skwarze chciało się zapuścić w głąb wyspy, której eksplorowanie w pełni zrekompensowało nam początkowy niesmak. Pokryte piaskowcem, skałami, czerwoną ziemią i bardzo skąpą roślinnością Comino oferuje niecodzienne krajobrazy (zwłaszcza jeśli zechce nam się wdrapać na jedyny tutaj zabytek – Wieżę Świętej Marii), a leniwie wygrzewające się na słońcu jaszczurki wdzięcznie dają się fotografować.
Wzbijając się w powietrze samolotem linii Malta Airlines po raz ostatni obserwujemy namalowany na ogonie maltański krzyż na tle nieregularnego zarysu całego archipelagu. Ten maleńki kraj na Morzu Śródziemnym w zaledwie tydzień pozwolił nam zanurzyć się w swojej historii, kulturze i naturalnym pięknie. Malta dzięki swoim niewielkim rozmiarom i otwartości sprawiła, że mimo iż byliśmy tam tylko kilkudniowymi turystami poczuliśmy się bardzo swobodnie.
Autorka: Agata Migdalska