W podróży często jest tak, że to momenty i miejsca, po których się tego nie spodziewamy, najbardziej zapadają nam w pamięci – wszystko zależy od ludzi, jakich akurat spotkamy. Nie wiem czy dwudziestopięcioletni Karim, którego poznałem w Szirazie, zdawał sobie z tego sprawę, ale chcąc nie chcąc sprawił, że zwiedzanie Różowego Meczetu przerodziło się w niecodzienną podróż do źródeł judaizmu, chrześcijaństwa i islamu.
Na ulicach irańskich miast można często spotkać wróżbitów – można ich poznać po tym, że noszą przed sobą drewnianą skrzynkę, może być taka po owocach, którą trzymają na płóciennym pasku przewieszonym przez szyję. W skrzynce upchnięte są w równych rządkach niewielkie, złożone na pół karteczki, z wypisanymi cytatami Hafeza, bodaj najwybitniejszego perskiego poety z XIV wieku. Drugim atrybutem irańskiego wróżbity jest metalowa klatka, w której na drewnianej żerdzi siedzi kanarek i to właśnie ptak – na zaproszenie wróżbity – wychyla się z klatki i wyciąga jedną z znajdujących się w skrzynce karteczek z przepowiednią. Moja wróżba, którą otrzymałem podczas spaceru po Szirazie brzmiała: „Przez każdego przemawia Bóg. Dlaczego nie wysłuchać go?”.
Do położonego w środkowym Iranie Szirazu przyjechałem przede wszystkim, aby zobaczyć położone na przedmieściach ruiny Persepolis, ale zanim udałem się na zwiedzanie stolicy perskich królów, pospacerowałem po mieście. Spacerując ulicą Loft Ali Khan Zand z zachodu początkowo liczne stragany z pamiątkami i odzieżą ustępowały z czasem sklepom spożywczym w perskim wydaniu, czyli niewielkim lokalikom wypełnionym po sam sufit paletami z nierozładowanym towarem, a także lokalnym piekarniom i sklepom z chemią domową. W takiej okolicy zauważyłem kamienną tabliczkę „Różowy Meczet 300 m”, a pod nią namalowaną sprayem na ścianie niezgrabną strzałkę wskazującą w głąb niewielkiej, poprzecznej uliczki.
Z zewnątrz meczet wyglądał niepozornie – nie wyróżniał się ani rozmiarem, ani stylem (wszystkie meczety wyglądają z zewnątrz identycznie), ani niczym innym widocznym na pierwszy rzut oka. Kiedy wszedłem na dziedziniec, jak spod ziemi wyrósł obok mnie młody Irańczyk ubrany w granatowy garnitur i koszulę w kolorze błękitnego nieba. Kruczoczarne włosy miał zaczesane na bok, a jego policzki i brodę zdobił delikatny, najwyżej jednodniowy zarost. – Mogę w czymś pomóc, sir? – zapytał całkiem niezłą, aczkolwiek wyraźnie wyuczoną angielszczyzną. – Może napijesz się herbaty, sir?
– Czemu nie? Bardzo chętnie – odparłem zaskoczony. Każdego dnia Irańczycy zaskakiwali mnie gościnnością – co rusz ktoś proponował mi herbatę, kiedy indziej woreczek pistacji, innym razem wspólne palenie fajki wodnej.
Nieznajomy zaprowadził mnie do cienia, jaki dawała wnęka w murze ogradzającym dziedziniec. Siedzieliśmy na wysłużonych, drewnianych krzesłach i łuskając orzechy, migdały oraz pistacje przypatrywaliśmy się turystom leniwie przetaczającym się po podwórzu wyłożonym kostką z jasnego kamienia.
– Nazywam się Karim – nieznajomy uniósł się nieznacznie z krzesła wyciągając dłoń w moim kierunku.
– A ja Łukasz – odpowiedziałem mu tym samym gestem. – Jestem z Polski – uprzedziłem jego kolejne pytanie.
– Polska! – powtórzył nazwę z nieukrywanym entuzjazmem, ale i z pewną dozą niepewności, jakby nie był pewien, w którym miejscu na mapie powinien szukać mojej ojczyzny. – Czym się zajmujesz? – zapytał.
– W Polsce studiuję prawo – odparłem zgodnie z prawdą.
– Naprawdę?! – Karim wyraźnie się podekscytował. – Ja też studiuję prawo! A dokładnie to prawo koraniczne.
– Uczysz się na mułłę (islamski duchowny – przyp. aut.)? – zapytałem zdziwiony, że prawo kojarzy się tutaj jednoznacznie z prawem religijnym. Notabene takie sytuacje i moje reakcje tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, jak bardzo jesteśmy europocentryczni i jak odległe jest nasze myślenie od irańskiego czy tureckiego, nie mówiąc już o chińskim.
– Tak, studiuję Koran, aby zostać mułłą i pomagać ludziom – w jego głosie dało się wyczuć nutkę dumy. – Uczę się w Qom (główny ośrodek nauczania mułłów – przyp. aut.), a teraz przebywam tutaj, w Szirazie, w ramach praktyk studenckich. Oprowadzam zagranicznych turystów po meczecie – wskazał dłonią na skąpaną w słońcu świątynię. – Napijesz się herbaty?
– Chętnie, mam w ustach istną Saharę – przystałem na propozycję.
– Będąc w Szirazie powinieneś powiedzieć, że masz w ustach pustynię Lut – Karim podniósł się z krzesła i podszedł do stalowego, nieco już zaśniedziałego samowaru. Obok niego ułożone jedna na drugiej stały szklanki pokryte herbacianym osadem. – Nie wiem czy wiesz, ale to właśnie w Iranie, na pustyni Lut, znajduje się najgorętsze miejsce na ziemi. Naukowcy zarejestrowali tutaj 70 stopni Celsjusza! – Karim podał mi brunatną szklankę wypełnioną jeszcze bardziej brunatnym płynem. – Uważaj, gorące. Prawie tak, jak pustynia Lut – puścił do mnie oko.
– Czym właściwie zajmuje się mułła? – przechyliłem nieznacznie szklankę z herbatą, ale zamiast zaspokoić pragnienie, tylko oparzyłem sobie język.
– Doradzamy w sprawach religii, w sprawach małżeńskich, w codziennym życiu – wyliczył Karim.
Dzisiaj w Iranie mułłowie są bardzo wpływowi, choć tak naprawdę ich pozycja w świecie islamu nie jest do końca jasna. W ogóle w islamie trudno zorientować się kto za co odpowiada, ponieważ nie istnieje ani zinstytucjonalizowany kler, ani hierarchia na wzór Kościoła chrześcijańskiego. Posługując się naszą chrześcijańską nomenklaturą, powiedziałbym, że mułłowie są kimś pomiędzy diakonami, a katechetami. Wyróżniają się znajomością Koranu (tytuł mułły wymaga zdania egzaminu religijnego), a także strojem (jednolite szaty i biały lub czarny turban). Są obecni przy zawieraniu małżeństw (pilnują, aby było zgodne z prawem koranicznym m.in. umowa małżeńska powinna zawierać odpowiednio wysokie zabezpieczenie dla kobiety na wypadek rozwodu), doradzają w kwestiach małżeńskich (m.in. obowiązków żony i męża), a w lokalnych, wiejskich społecznościach często pełnią rolę alfy i omegi.
– Kiedy już zostaniesz mułłą włożysz biały czy czarny turban? – zapytałem pół żartem pół serio. Większość mułłów nosi białe turbany, a te czarne są zarezerwowane dla tych, którzy pochodzą od Mahometa. Kiedy zapytałem mojego irańskiego znajomego, kto i w jaki sposób docieka ciągłości genetycznej między Mahometem a świeżo upieczonym mułłą, stwierdził, że to jedno wielkie szachrajstwo i prawo do noszenia czarnego nakrycia głowy jest zazwyczaj kwestią odpowiednio wysokiej łapówki.
– Nie jestem potomkiem Mahometa – Karim odpowiedział wymijająco. – A ty pewnie jesteś chrześcijaninem? – zmienił temat na taki, w którym najwyraźniej czuł się pewnie.
Przytaknąłem tylko spodziewając się, że zaraz Karim będzie usiłował nawrócić mnie na islam. Podczas podróżowania po świecie spotykałem już wielu ludzi z misjonarskim zacięciem – zarówno muzułmanów, jak i scjentologów czy bahaitów. Na razie nikomu z nich nie udało się mnie nawrócić.
– Powinieneś wiedzieć, że to islam jest najbardziej kompletną religią, a Koran jest najbardziej kompletną Księgą – stwierdził Karim z najwyższą powagą.
– Dlaczego uważasz, że jest najbardziej kompletny? – nie bardzo wiedziałem, co mój rozmówca ma na myśli.
– Przede wszystkim, my, muzułmanie, wierzymy, że Bóg stworzył tylko jedną religię – islam, a judaizm i chrześcijaństwo są jego niepełną interpretacją. Po Torze i proroku Jezusie, Bóg objawił Koran, ale z jakichś względów Żydzi uczepili się Tory, a chrześcijanie podążyli za Jezusem. Co by nie mówić, Jezus był charyzmatyczny – usta Karima rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Niemniej te trzy tak zwane religie Świętej Księgi wyrastają z tego samego pnia, w gruncie rzeczy prawdopodobnie wszystkie zwracają się do tego samego Boga.
– Zaraz, zaraz, jak to tego samego Boga?
– Tak można interpretować 62. werset drugiej sury Koranu, w której Bóg objawił Mahometowi: „Zaprawdę, ci, którzy uwierzyli, ci, którzy wyznają judaizm, chrześcijanie i sabejczycy, i ci, którzy wierzą w Boga i w Dzień Ostatni i którzy czynią dobro, wszyscy otrzymają nagrodę u swego Pana”. Wyznawcy judaizmu i chrześcijaństwa są stawiani w jednym rzędzie, z tymi, którzy uwierzyli, czyli z muzułmanami – możemy więc przyjąć, że ich religie są w jakimś stopniu prawdziwe. Zgadza się?
– Nie będę się kłócić, nie znam Koranu – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Stworzenie świata w żydowskiej Torze, czyli chrześcijańskim Starym Testamencie, jest mniej więcej takie samo jak w Koranie – Karim poprawił się na krześle i sięgnął prawą ręką po leżący na stoliku Koran obity w oprawę z grubej, zielonej skóry. – Mamy Adama i Ewę, mamy wygnanie z raju, później mamy Abrahama, któremu jako pierwszy objawił się Bóg, i wreszcie mamy Mojżesza, którego imię notabene jest najczęściej wymieniane w Koranie – Karim popadł w kaznodziejczy ton. – Sęk w tym, że w Torze bóg imieniem Jahwe jest wymieniany nie jako jedyny Bóg, a tylko najwyższy z Bogów. Można więc przyjąć, że Tora zakłada istnienie innych bogów, a dla muzułmanów to nie do pomyślenia. Z kolei chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm, zalatuje politeizmem – wierzycie w Boga, Jezusa i Ducha Świętego.
– Nie do końca – wtrąciłem się, ale Karim nie pozwolił dojść mi do słowa.
– Czekaj, czekaj. Daj mi skończyć. Według chrześcijan Bóg istnieje, czy tam współistnieje, w trzech osobach – Boga Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego, tak?
– No tak – zgodziłem się.
– Widzisz, zarówno Żydzi, jak i muzułmanie wychodzą z założenia, że jest tylko jeden Bóg, któremu należy oddawać cześć. „Nie ma Boga ponad Allaha”, „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. A u was ją niejako trzej Bogowie.
– Powiem szczerze, że mało który chrześcijanin próbuje w ogóle zrozumieć, o co chodzi w dogmacie Trójcy Świętej. Dlatego ta teoria została uznana przez Kościół za dogmat i się z tym nie dyskutuje – odpowiedziałem.
– No widzisz, a islam jest całkowicie logiczny i jasny. Żadnych dogmatów, żadnych pokręconych teorii. Poza tym w waszej Księdze jest powiedziane, że Jezus Chrystus zasiądzie po prawicy Ojca, zgadza się? – Karim najwyraźniej nie zamierzał odpuszczać wątku Trójcy Świętej. – Z poważnych nieścisłości pamiętam jeszcze, że Jezus modli się do Boga Ojca, że mówi o powrocie do niego. Czyli, że niby ma wrócić do siebie?
– To nie takie proste… – nie zdążyłem dokończyć myśli, Karim kontynuował swoją krucjatę.
– Spójrzmy na to z punktu widzenia logiki. Prosty przykład, weźmy inną trójcę: przestrzeń – Karim złożył dłonie imitując układ współrzędnych. – Przestrzeń. Składają się na nią wysokość, długość i głębokość, tak?
Przytaknąłem.
– No właśnie. Te trzy wymiary nazywamy przestrzenią. A przyjmując analogiczny dogmat o Trójcy Świętej powinniśmy tę przestrzeń nazywać na przykład wysokością, na którą składa się głębokość, długość i… wysokość! – Karim aż podniósł się z krzesła, a w jego oczach dostrzegłem tańczące iskierki. – Jeszcze jeden przykład. Czas – ściągnął z ręki zegarek i położył przede mną. – Dzielimy go na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, tak?
Znowu przytaknąłem. Spodziewałem się dalszego ciągu i nie miałem pod ręką żadnego argumentu, żeby odeprzeć twierdzenie Karima. Zresztą, nawet nie chciałem odpierać.
– I znowu – kontynuował Karim. – Według waszej chrześcijańskiej teorii nie powinien istnieć czas, a jedynie przeszłość, na którą składałyby się teraźniejszość, przyszłość i… przeszłość! Czyli mamy dwie możliwości – jeżeli Trójca Święta istnieje, to całą logikę możemy wyrzucić do kosza, a jeżeli jest odwrotnie – to logikę o kant sam-wiesz-czego potłuc.
– Kojarzysz świętego Augustyna? – zapytałem Karima i kontynuowałem nie czekając na jego odpowiedź. – Podobno miał kiedyś sen, w którym zobaczył dziecko przelewające muszelką wodę z morza do dziury wykopanej na plaży. I w tym samym śnie Bóg miał mu powiedzieć, że: „Prędzej ja przeleję morze do tego dołka, niż ty, Augustynie, zrozumiesz tajemnicę Trójcy.”
– Heh, i chyba na tym należy zakończyć próbę wyjaśniania tego dogmatu – Karim opadł na krzesło. Obok nas przeszła obwieszona sprzętem elektronicznym grupka turystów z Włoch, prowadzona przez rozgestykulowanego i rozkrzyczanego przewodnika. Karim pomachał do turystów, a ci pstryknęli mu kilka zdjęć i przeszli dalej.
– Wiesz, że dogmat o Trójcy Świętej pojawił się na soborze nicejskim w 325 roku, a przyjęto go dopiero na soborze konstantynopolitańskim w 381 roku? A nazwa „Trójca Święta” po raz pierwszy została użyta podczas synodu w Aleksandrii w 362 roku? – Karima aż świerzbiło. Najwyraźniej nie mógł zaakceptować faktu, że religia może opierać się tylko na wierze, a nie na logice. – Zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie nie ma słowa o Trójcy Świętej. Owszem, występują wyliczone obok siebie postaci Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego, ale w żadnym miejscu nie użyto słowa „trójca”, czy jakiegokolwiek innego mogącego wskazywać na to, że Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty są odbiciami jednego Boga. – Tym razem Karim wyciągnął z kieszeni spodni smartfona i zamilkł na chwilę stukając raz po raz w ekran dotykowy.
Westchnąłem głęboko, podniosłem się z krzesła i podszedłem do samowaru stojącego na drewnianej szafce. Odkręciłem czarny plastikowy kurek i nalałem napełniłem swoją szklankę gorącą herbatą.
– O, proszę! – Karim poderwał się z krzesła. – Tego szukałem! Ewangelia według świętego Łukasza. Uwaga, cytuję! „Każdemu, kto powie słowo przeciwko Synowi Człowieczemu, będzie odpuszczone; lecz kto by bluźnił przeciwko Duchowi Świętemu, temu nie będzie odpuszczone.” ( Łk 12, 10 – przyp. aut.). Niemal identyczne wersety można znaleźć w Ewangelii według świętego Mateusza, świętego Marka i świętego Tomasza (uważana niekiedy za „piątą Ewangelię”, jednak ze względu na fragmentaryczność nie została włączona do składu Pisma Świętego – przyp. aut.)! I co? – usta Karima rozciągnęły się w triumfalnym uśmiechu. – Wasza Księga wyraźnie wskazuje, że Duch Święty jest najważniejszą postacią tej całej Trójcy, mam rację?
– Chyba tak – mruknąłem pomiędzy dwoma siorbnięciami herbaty. Karim należał do tego typu ludzi, którzy muszą, po prostu muszą, przekonać ciebie do ich racji. Dopiłem herbatę i podniosłem się z krzesła dając mojemu nowemu znajomemu do zrozumienia, że chcę w końcu zobaczyć wnętrze meczetu.
– Wiesz co, pokażę tobie meczet – zaproponował Karim podrywając się energicznie. – Tylko ściągnij buty – przypomniał.
Meczet Nasira al-Mulka jest nazywany Różowym Meczetem ze względu na dużą ilość ornamentów w tym kolorze. Jest to dość rzadkie w świecie muzułmańskim, ponieważ to zielony jako kolor islamu i niebieski jako kolor Turków są najczęściej używane w islamskiej sztuce sakralnej. W takim razie skąd wziął się róż? Kolor ten pojawia się w perskiej literaturze i symbolizuje piękno – opisy kwitnących róż oraz śpiewy słowików w ogrodzie są jednym z ulubionych motywów perskiego poety Hafeza.
– Meczet został zbudowany w taki sposób, aby o świcie promienie słońca padały przez kolorowe witraże na posadzkę. – Karim przepuścił mnie w wejściu, a moim oczom ukazało się surowe wnętrze z dwoma rzędami kolumn. Na samym końcu znajdował się ozdobiony bladozielonymi ornamentami mihrab, czyli wykuta w ścianie wnęka wskazująca modlącym kierunek Mekki. – Po południu przykrywamy posadzkę dywanami – dodał widząc jak rozglądam się pod nogami.
– Przepiękne – nie mogłem wydusić z siebie nic więcej. Wyciągnąłem rękę, aby dotknąć kolorowych witraży, ale widząc karcące spojrzenie Karima poprzestałem na ich podziwianiu i fotografowaniu.
Przez cały czas, kiedy chodziłem po meczecie Karim trzymał się za moimi plecami i nie odezwał się nawet słowem. Dopiero kiedy wychodziliśmy ze świątyni przerwał milczenie: – Robi wrażenie, no nie?
– Oj, robi, robi. Niesamowita świątynia – odpowiedziałem.
– Widzisz – Karim znów przyjął kaznodziejczy ton – my, muzułmanie, wierzymy, że człowiek nie jest godzien malować postaci Boga. Dlatego meczety są przyozdobione tylko arabeskami i cytatami z Koranu. I jeżeli w rozwoju cywilizacji doszukiwać się ręki Bożej, to musisz przyznać, że Bóg chyba woli naszą sztukę. Sztukę islamu – Karim puścił do mnie oko, a ja tylko uśmiechnąłem się nie wiedząc, czy przyznać mu rację czy nie. Ale prawdę mówiąc, gdyby Bóg mnie kiedyś zapytał o zdanie, powiedziałbym, że to islamskie ornamenty, a nie pozłacane figurki i statuy wielkości wieżowców bardziej przystają komuś takiemu jak Bóg.
Kiedy wracałem spacerem do hostelu zastanawiałem się nad tym, co powiedział mi Karim. Idąc zamyślony ulicą sięgnąłem bezwiednie do kieszeni spodni, żeby wyciągnąć z niej gumę do żucia, a wraz z nią chwyciłem karteczkę z wróżbą, o której już zdążyłem zapomnieć. „Przez każdego przemawia Bóg. Dlaczego nie być opanowanym i wysłuchać go?” – głosiła moja przepowiednia. „Chyba mi się udało” pomyślałem sobie w duchu i uśmiechnąłem się mimowolnie. I wiecie co muszę wam powiedzieć? Wróżby Hafeza są dużo trafniejsze niż te ukryte w chińskich ciasteczkach.