Północna Słowacja – Tatry, zamki, jaskinie

Każdego roku na majówkę do Zakopanego wybierają się rzesze turystów. W efekcie zakopianka stoi w wielogodzinnym korku, na Krupówkach tłoczą się setki ludzi, a do Doliny Kościeliskiej nie sposób się dostać. Niewiele osób wie, że zaledwie 40 km dalej rozciągają się wyższe, piękniejsze Tatry pośród nich zaś puste i panoramiczne szlaki.

Park Narodowy Wysokie Tatry jest zdecydowanie największą atrakcją, którą trzeba „zaliczyć” będąc na Słowacji. Obszar ten jest bardzo urozmaicony – od pięknych dolin po postrzępione turnie najwyższych szczytów Tatr. Turyści nastawiający się na całodniowe trasy z pewnością nie będą zawiedzeni. Szczególnie godny uwagi szlak to wejście na Koprowy Szczyt. Cała trasa zajmuje niemalże cały dzień, a w czasie wędrówki urozmaicać krajobraz będą nam liczne potoki przecinające szlak, a pod koniec trasy zobaczymy najgłębsze i największe jezioro w słowackich Tatrach –Wielki Staw Hińczowy, który ma 53,7 m w najgłębszym miejscu. Inną ciekawą alternatywą jest wejście na Krywań, której charakterystyczny szczyt uchodzi za symbol słowackiej przyrody. Jest to wyczerpujący i długi szlak (min 4,5 godz.) i pewnym mankamentem jest konieczność powrotu tą samą trasą. Dodatkowo należy pamiętać, że podczas marszu nie ma schroniska, w którym można by było zregenerować siły. Będąc w słowackich Tatrach mamy również możliwość zdobycia najwyższego polskiego szczytu, który po stronie naszych sąsiadów w podejściu jest nieco łagodniejszy. Z Rysów możemy opcjonalnie zejść na polską stronę.

Trasy są bardzo różnorodne pod względem trudności, do niektórych schronisk można dojść nawet asfaltową drogą. Dla osób nie lubiących wysokogórskiego hikingu polecam szczególnie trasę do Popradskiego Plesa, która zajmie nam nie więcej niż godzinę. U celu mamy do dyspozycji restauracje w górskim stylu i punkt wypadowy w wyższe partie Tatr. Jedną z możliwości zobaczenia gór nie męcząc się niemalże wcale jest kolejka górska na Łomnicki Szczyt. Z samego szczytu roztacza się piękny widok, a przełęcz jest dobrym miejscem na obserwacje świstaków. Niestety jest to bardzo droga atrakcja (ponad 20 euro). Dodatkowo trzeba liczyć się z ryzkiem, że z powodu mgły lub niskiego pułapu chmur nic nie zobaczymy, a wcześniej wykupiony bilet nie podlega zwrotowi (w sezonie bilety trzeba wykupić z kilkudniowym wyprzedzeniem. Innym pomysłem jest odwiedzenie Szczyrbskiego Plesa, które miejscowi nazywają słowackim Morskim Okiem. Moim zdaniem nasz wysokogórski staw wypada w porównaniu ze swoim słowackim vis-a-vis nieco gorzej – przede wszystkim dlatego, że nie tłoczą się wokół niego tłumy ludzi i można spokojnie wsłuchać się w odgłosy natury wypoczywając na nadbrzeżnych skałkach.

Słowackie Tatry są również wspaniałym miejscem do obserwacji ptaków charakterystycznych dla różnych partii gór, m. in. rudzików czy muchołówek. Dla przeciętnego pasjonata ornitologii nietrudne będzie wypatrzenie orzechówki, a przy odrobinie szczęścia jest szansa na drozda obrożnego. W pasie kosodrzewiny warto wypatrywać ruchliwej pliszki górskiej, natomiast w wyższych partiach gór można spotkać siwerniaka. Właśnie w słowackich tatrach mamy największe szanse na zobaczenie prawdziwej rzadkości – płochacza halnego. W Polsce występuje jedynie punktowo w Karkonoszach i w Tatrach. Jest to jeden z nielicznych ptaków, który występuje na wysokościach powyżej 2000 m. n. p. m. Osobiście choć się starałem nie udało mi się go zobaczyć.

Po stronie słowackiej mamy również bogatszą faunę. Wpłynęły na to mądre ograniczenia turystyki ze strony zarządu parku narodowego – możliwość wejścia na teren chroniony istnieje jedynie w okresie letnim. Ponadto Tatry po stronie naszych południowych sąsiadów są bardziej rozległe, przez co zwierzęta mają więcej miejsc, w których mogą ukryć się przed ciekawskimi spojrzeniami turystów. W związku z tym w tamtejszej części Karpat o wiele liczniej występują kozice, świstaki, a nawet niedźwiedzie brunatne. Te ostatnie można zobaczyć nawet w pobliżu miejscowości, czego byłem świadkiem – gospodyni agroturystyki, w której nocowałem wbiegła któregoś dnia na korytarz z sensacją, że przed chwilą minęła samochodem niedźwiedzicę z małym niedźwiadkiem.

Szata roślinna Słowackich Tatr ulega obecnie bardzo głębokim przemianom. Porastające góry lasy zostały zniszczone niemal doszczętnie podczas wielkiej wichury w 2004 roku. Paradoksalnie skutki tego żywiołu nie są oceniane jako katastrofa przyrodnicza – zdmuchnięte bowiem zostały sztuczne lasy posadzone przez człowieka, a na ich miejsce wkroczyła naturalna przyroda. Władze słowackie podjęły odważną decyzję sprzeciwiającą się poglądom o potrzebie zalesiania terenów chronionych i zdecydowały się poczekać aż natura sama odbuduje roślinność. W efekcie w partiach górnego i dolnego regla utworzyły się nieznane przedtem w Tatrach krajobrazy otwartych przestrzeni i różnorodnych terenów drzewiastych.

Poza górami…

Historia Słowacji sprawiła że w kraju tym są liczne zamki, w znakomitej większości wybudowane przez Habsburgów. Są one w większości tak dobrze zachowane, że fanatycy średniowiecza z pewnością nie będą musieli zbytnio wysilać swojej wyobraźni, aby przenieść się w tamte czasy. Warownie są bardzo różnorodne – od największego w środkowej Europie Zamku Spiskiego, do niewielkiej, usytuowanej na stumetrowej skarpie Twierdzy Orawskiej. Podczas wizytowania te ostatniej można poruszać się tylko z przewodnikiem, który przypada na piętnastoosobową grupę. Na Zamku Spiskim nie ma już takiego wymogu, a dodatkowo można wykupić elektroniczny przewodnik, dzięki któremu poznamy historię i legendy związane z tym miejscem (również w języku polskim). Ceny za zwiedzenie zamku wahają się od dwóch do pięciu euro.

Słowacja oprócz gór i zamków oferuje nam również piękne jaskinie – geolodzy naliczyli ich aż 5350. Niestety dla turystów udostępniono tylko 12 z nich. Na szczególną uwagę pod względem oryginalnych form skalnych zasługuje Ochtińska Jaskinia Aragonitowa, w której możemy popatrzeć na aragonitowe formacje – niewielkie formy skalne przypominające jeżowce. Są one unikalne w skali światowej – poza Słowacją, można je jeszcze podziwiać w USA, Brazylia czy Włoszech. Dzięki aragonitowym impresjom, jaskinia została wpisana na listę UNESCO. Dla osób nie interesujących się skałami ciekawszą alternatywą będzie Jaskinia Domica, w której można przepłynąć się po podziemnej rzece Styks. Zwiedzanie jaskiń jest odrobinę droższe niż odwiedzanie zamków – ceny wahają się od czterech do siedmiu euro. Aby uwiecznić na zdjęciach ten niewątpliwie piękny podziemny świat należy dopłacić aż 10 euro.

Znaną atrakcją na Słowacji są również termy i aquaparki, z Tatralandią na czele. Większość term na Słowacji oferuje gorące baseny zawierające leczniczą wodę, jednak aquaparki takie jak Tatralandia dają możliwość skorzystania z najróżniejszych basenów i zjeżdżalni, a także atrakcji niezwiązanych z wodą. Nietrudno się domyślić, że jest ona mocno przereklamowana.

Sieć transportu publicznego jest na Słowacji bardzo dobrze rozwinięta szczególnie w sąsiedztwie Parku Narodowego Wysokie Tatry, dzięki czemu nie ma potrzeby korzystania z własnego samochodu. Najpopularniejsza jest kolejka, której liczne przystanki znajdują się we wszystkich miejscowości w sąsiedztwie Parku oraz przy szlakach wiodących w głąb Parku. Kursuje ona co pół godziny od rana aż do 22:00, a bilety na jednorazowy przejazd kosztują nie więcej niż dwa euro. Nie ma również problemu aby dostać się do Polski – z wielu miejsc regularnie kursują busy do Zakopanego.

Podróżując po Słowacji autostopem możemy przejść przez spore męczarnie. Pomimo tego, że Słowacy są bardzo otwarci i sympatyczni nie za bardzo rozumieją idee autostopu. Rzadko natkniemy się na osobę chętną do podwiezienia dodatkowego pasażera, a nawet jeśli już taka się trafi, to możemy zostać wysadzeni na kompletnym odludziu gdzie utkniemy na dobrych kilka godzin. Ponadto jest tam niezmiernie ciężko złapać stopa po zmroku. Jeżeli tylko przejeżdżamy przez ten kraj to najlepszym rozwiązaniem będzie zabrać się polskim lub rumuńskim tirem. Jednym z miejsc gdzie mamy dużą szansą złapać jakąś ciężarówkę jest Barwinek.

CouchSurferów na Słowacji jest niewielu – w samej Bratysławie lewdie ponad 800. W mniejszych miejscowościach o konapę jeszcze trudniej, ale zawsze pozostaje rozbicie namiotu na dziko. Jeżeli jednak chcemy spędzić trochę czasu w Parku Narodowym Wysokie Tatry i zaznać gościnności miejscowych, najbliższy checkpoint dla CouchSurferów znajdziemy w Popradzie (20 kilometrów od Parku), a i tam CouchSurferów jest zaledwie 75.

Na Słowacji podobnie jak CouchSurfing słabo rozwinęły się organizacje zapewniające kwaterę w zamian za pracę. Miejsc pracy zorganizowanych przez WWOOF jest w całej Słowacji zaledwie cztery: dwa w Preszowie i po jednym w Koszycach oraz Bańskiej Bystrzycy. Inny ciekawy host znajduje się w okolicach Myjavy, gdzie na zakwaterowanie zapracujemy sobie oporządzaniem zwierząt hodowlanych.

Autor: Mikołaj Szoszkiewicz

Wielki Kanion, wielkie wrażenie

Wielki Kanion wyzwala w osobach, które widzą go po raz pierwszy najbardziej prymitywne instynkty – jestem pewien, że nawet Mickiewicz zrezygnowałby z trzynastozgłoskowej inwokacji na rzecz krótkiego, treściwego „O kurwa!”. Stojąc nad krawędzią widzisz pod sobą głęboki na dwa kilometry i rozciągający się aż po horyzont kanion, z którego wyrastają góry, łuki skalne, gdzieniegdzie trochę zieleni, a gdzieś daleko w dole rzeka Kolorado intensywnie żłobi nowe kształty połyskując w pełnym słońcu. Z tej odległości wszystko to, co znajduje się wewnątrz kanionu wydaje się malutkie. Dopiero wytężając wzrok można dostrzec niewyraźne łańcuszki turystów – wówczas też zdajesz sobie sprawę z ogromu tego, na co patrzysz.

To miejsce aż prosi się o miliony turystów, stragany z breloczkami, budki z lodami i wycieczki autobusowe do najbardziej spektakularnych punktów widokowych. Amerykanie jednak po raz kolejny (po Smoky Mountains NP) pokazali, że w kwestii ochrony przyrody i eksponowania dziedzictwa przyrodniczego nie mają sobie równych. Krawędź Wielkiego Kanionu (akurat ja byłem na jej południowym krańcu – South Rim) co prawda jest zagospodarowana przez lodżie (hotele), campingi i sklepiki z pamiątkami, ale wszystko zostało zrobione z wyczuciem i wciąż przeważa tutaj przyroda, a nie turystyczny kicz. A dodajmy, że schodząc na dół tego cudu natury jest już tylko lepiej – szlaki są starannie przygotowane i komponują się z krajobrazem (w przeciwieństwie do autostrad jakie można spotkać w naszych rodzimych górach), turystów na nich niewiele (ze względu na gorący, suchy klimat i duże odległości), a na samym dnie kanionu jedyną możliwą formą noclegu jest własny namiot. Wszystko to sprzyja zachowaniu naturalnego środowiska, a po drodze można natknąć się na dzikie zwierzęta – sam spotkałem kilka kozic, watipi (gatunek jelenia), a koleżanka omal nie nadepnęła na grzechotnika. Amatorów birdwatchingu zainteresuje z pewnością kondor kalifornijski, którego populacja jest odbudowywana w ramach lokalnego programu reintrodukcji.

Wyczucie Amerykanów przejawia się również w transporcie – na terenie całego parku narodowego kursują darmowe autobusy ułatwiając dotarcie do najciekawszych miejsc. W każdym pojeździe znajdują się ekrany z informacjami o lokalnej florze i faunie, a trasy autobusów wiodą nad samą krawędzią kanionu, tak że widoki można podziwiać nawet w trakcie jazdy. Nieco gorzej wygląda transport z Flagstaff (największego miasta w okolicy) do samego parku narodowego – za kurs Arizona Shuttle Service trzeba zapłacić 31 dol. (przy rezerwacji internetowej) lub 35 dol. (przy rezerwacji telefonicznej). W cenę tę jest wliczona opłata wjazdowa do parku narodowego w wysokości 6 dol. Busiki odchodzą z Flagstaff kilka razy dziennie i są jedyną opcją dla niezmotoryzowanych. Podróżując w piątkę-szóstkę (warto pytać turystów na stacji autobusowej i zorganizować się w większą grupę) bardziej opłaca się wziąć taksówkę (ok. 150 dol. za kurs).

Wielki Kanion najlepiej eksplorować z namiotem. Po pierwsze dlatego, że pola namiotowe są bardzo tanie (ok. 15 dol./noc za miejsce campingowe, na którym ze spokojem można legalnie rozbić dwa, a nawet trzy namioty), a po drugie dlatego, że z własnymi czterema kątami można zejść na dół kanionu i spędzić noc nad rzeką Kolorado. To ostatnie wymaga jednak specjalnego zezwolenia od straży parku narodowego, którego nie uzyskamy z dnia na dzień. Według wskazówek z oficjalnej strony internetowej dyrekcji parku narodowego w szczycie sezonu należy dokonywać rezerwacji z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, jednak z podobnymi zaleceniami spotkaliśmy się w Smoky Mountains NP (najchętniej odwiedzanym parkiem narodowym w USA) i mimo że się do nich nie zastosowaliśmy, udało nam się spędzić dwie noce na szlaku. Zainteresowanych zorganizowaniem sobie pobytu w Wielkim Kanionie zachęcam do przejrzenia informatora parkowego z września 2011 r. (pozwoliłem sobie zeskanować):

Bright Angel Trail

Wielki Kanion jest jednym z tych miejsc, w których bez względu na to ile byś czasu nie spędził, zawsze będziesz miał za mało. Z pewnością warto poświęcić trochę czasu i wysiłku na zejście oraz nocleg na dole. Z racji na długość szlaku i wyczerpujące warunki (przez większość czasu jesteśmy wystawieni na słońce, które podgrzewa atmosferę do 30-35 st. C) straż parkowa zaleca rozłożyć 20-kilkukilometrowy hiking na dwa dni. Nie wiem na ile to legendy, a na ile prawda, ale na większości tablic informacyjnych można przeczytać ku przestrodze historie o zuchwalcach, którzy chcąc pokonać tę trasę w jeden dzień, kończyli w szpitalu z udarem i przegrzaniem organizmu. Sam przebyłem ok. 3/4 tego szlaku (do Plateau Point, łącznie 19 km w obie strony) i mogę powiedzieć, że osoba zaprawiona w chodzeniu po górach ze spokojem powinna pokonać całą długość wyruszając wcześnie nad ranem i wykorzystując cień, jaki spowija kanion przed wschodem słońca (zaznaczam jednak, że schodziłem na dół w połowie września – w lipcu/sierpniu, kiedy temperatury są najwyższe, całodniowy hiking jest złym pomysłem). Po drodze na dół w rozsądnych odległościach rozmieszczone są stacje z pitną wodą, niewielkie szopy do schronienia się przed słońcem, a mniej więcej w połowie drogi znajduje się niewielka oaza z kilkoma drzewkami (czyli cieniem) i płynącą rzeczką. Straż parkowa poleca wziąć ze sobą zapas słonych przekąsek, aby uzupełniać sól, którą wydalamy razem z potem.

Alternatywą dla dwudniowego hikingu jest krótsza, jednodniowa trasa Bright Angel Trail na Plateau Point (ok. 19 km w obie strony), z którego można podziwiać rzekę Kolorado. Podobnie, jak w przypadku zejścia na sam dół, warto, a nawet trzeba wyruszyć na szlak jak najwcześniej, żeby skrócić czas wędrówki w upalnym słońcu. Gdzie jak gdzie, ale w Wielkim Kanionie raczej nie mamy co liczyć na chmury czy letni deszczyk. Schodząc na Plateau Point pokonujemy wysokość 1000 m, a drugie tyle czeka nas z powrotem – tyle, że pod górę. Według przewodników czas zejścia to około 3 godzin, a powrotna wspinaczka powinna zająć maksymalnie 6 godzin, a więc łącznie około 9 godzin. Sami pokonaliśmy tę trasę w niecałe 6 godzin, ale w drodze powrotnej niemalże biegliśmy. Wersja de luxe to zejście na grzbietach osiołków, oczywiście dodatkowo płatne.

Dla wszystkich zastanawiających się czy warto tam jechać, powiem tylko tyle – jedźcie, zobaczcie, a będziecie tam chcieli powracać przez całe życie. Zresztą, spójrzcie sami.

Wielki Kanion w obiektywie

[fsg_gallery id=”1″]

WWOOFing – podróżuj z łopatą, podróżuj za darmo

Wolontariat kojarzy nam się przede wszystkim z działalnością w organizacjach pozarządowych. Jednak od 1971 r. prężnie rozwija się wolontariat ekologiczny, który dla wielu ludzi jest już nie tylko sposobem na tanie podróżowanie po świecie, ale po prostu stylem życia. Poznajcie WWOOFing.

World Wide Opportunities on Organic Farms (WWOOF) to organizacje zrzeszające farmy ekologiczne i umożliwiające wolontariuszom podejmowanie na nich pracy. W zamian za pięć godzin pracy przy pielęgnacji ogrodu, sadzeniu warzyw czy zbieraniu owoców otrzymujemy od rolnika darmowe zakwaterowanie i wyżywienie, przy okazji zbierając również cenne doświadczenie. W ramach sieci WWOOF funkcjonują organizacje krajowe (obecnie w ponad 40 państwach na wszystkich kontynentach). Wolontariusz zainteresowany pracą w danym państwie wykupuje jednorazowo dostęp do listy farm ekologicznych wraz z adresami i danymi kontaktowymi (zazwyczaj koszt ok. 50-90 zł), po czym może cieszyć się z uroków podróżowania z jednego miejsca w drugie wiedząc, że zastanie tam wygodne łóżko i smaczne jedzenie. Dokładne warunki pracy ustala się z każdym właścicielem z osobna, przy czym zazwyczaj wymagany jest pobyt na okres minimum tygodnia. Do rzadkości należą przypadki, kiedy wymagane jest wcześniejsze doświadczenie, dlatego WWOOFing staje się coraz bardziej popularny wśród backpackersów i podróżników na co dzień nie mających styczności z roślinami, zwierzętami czy ekologicznym budownictwem.

Pomysł WWOOFingu narodził się jesienią 1971 r. w londyńskiej redakcji magazynu „Resurgence”, kiedy tamtejsza sekretarka, Sue Coppard, zdała sobie sprawę, że żyjąc w metropolii jest zupełnie pozbawiona kontaktu z wsią i naturą. Chcąc to zmienić, postanowiła zorganizować weekendowy wyjazd do pracy na farmie ekologicznej Emerson College w Sussex. Szybko okazało się, że był to strzał w dziesiątkę – do Sue zaczęli zgłaszać się kolejni wolontariusze i właściciele farm w całym kraju zainteresowani podobnymi inicjatywami. Wkrótce WWOFing upowszechnił się na całych Wyspach Brytyjskich, a z czasem sieć farm ekologicznych oplotła całą kulę ziemską.

Jak się za to zabrać?

Zaczynając swoją przygodę z ekologicznym wolontariatem, warto wiedzieć, że w ramach WWOOF funkcjonują dwa typy sieci – tzw. national WWOOF organisations oraz WWOOF Independents. Jedyna różnica jest taka, że te pierwsze są zorganizowane w ramach jednolitej narodowej struktury, natomiast w tych drugich farmy ekologiczne funkcjonują samodzielnie. Polski WWOOF skupia właśnie niezależnych rolników i oferuje dostęp do listy hostów całkowicie za darmo. W Europie bezpłatnie można uzyskać ponadto adresy do farm ekologicznych na Litwie i na Węgrzech.

Wybierając swoją pierwszą farmę, trzeba pamiętać o kilku podstawowych zasadach. Przede wszystkim należy omówić z właścicielem dokładne warunki naszego pobytu, upewnić się, czy będziemy mieli zagwarantowane wyżywienie i zakwaterowanie. Druga ważna sprawa to strój roboczy. Warto się zaopatrzyć w dobre rękawice do pracy, czapkę, która ochroni nas przed słońcem i ubranie, którego nie będzie nam żal, kiedy przyjdzie nam pracować w polu. Ubiór należy również dopasować do pory roku – podczas gdy od późnej wiosny do lipca będziemy zapewne zajmowali się sadzeniem roślin i ich ogólną pielęgnacją, w szczycie sezonu będziemy pracowali przy zbiorach.

W 2009 r. brytyjski dziennik „The Guardian” opublikował ranking dziesięciu najlepszych destynacji dla WWOOF-ersów. Jednym z najlepszych i najchętniej wybieranych przez wolontariuszy miejscem jest ośrodek turystyczny Monte da Cunca w portugalskiej Algarve. Jak deklaruje Klaus Witzman, właściciel tamtejszej farmy ekologicznej, jego ogród nazywany jest WWOOF-owym rajem. Wszystko dlatego, że miasteczko Algarve położone jest nad Oceanem Atlantyckim i w lecie, po odpracowaniu wymaganych kilku godzin, można surfować na malowniczej lagunie czy opalać się na plaży Bordeira. A praca? Polega na pielęgnacji ogrodu, zajmowaniu się małym zwierzyńcem i budowaniu biodegradowalnych domów. Wszystkich zainteresowanych pracą odsyłam na stronę MontedaCunca.com oraz na WWOOF Portugal.

Innym popularnym miejscem jest winnica i plantacja oliwek niedaleko Riparbelli we włoskiej Toskanii, zaledwie 60 km od Florencji. Doskonała lokalizacja w jednej z najbardziej malowniczych części Półwyspu Apenińskiego z oczywistych względów przyciąga wielu WWOOF-ersów. Do ich obowiązków należy przede wszystkim zajmowanie się uprawami winorośli i oliwek. Kontakt do właścicieli można uzyskać poprzez WWOOF Italy. Z kolei w Piemoncie, niedaleko Alessandrii, możemy załapać się na ekologiczną pasiekę i opiekować się pszczołami. Zgłębienie tajników pszczelarstwa umożliwia farma Apicoltura Leida Barbara.

WWOOFing jest bardzo popularny również w Skandynawii. Sam podczas podróży po Norwegii spotkałem zapalonego wolontariusza, który przez kilka miesięcy przemieszczał się z farmy na farmę i pracował m.in. przy zbieraniu muszli na Lofotach (wyjątkowo malowniczy archipelag na Atlantyku). Natomiast w Szwecji gościł w arktycznym ogrodzie, gdzie pielęgnował zioła. Jako że farma była położona ponad 100 km za kołem podbiegunowym, miał okazję zaznać uroków dnia polarnego. Zainteresowanych wolontariatem na arktycznej farmie odsyłam do WWOOF Sweden oraz www.auroraretreat.se.

Nie tylko WWOOF

Rozwój WWOOFingu i wzrost ogólnego zainteresowania alternatywnym rolnictwem wśród społeczeństwa przyczyniły się do powstania innych organizacji zrzeszających farmy ekologiczne. Jedną z najpopularniejszych alternatyw jest dzisiaj Help Exchange, gdzie można również znaleźć pracę w hostelach dla backpackersów, ranczach, a nawet na jachtach. Z kolei sieć Intentional Communities skupia eko-wioski, w których całe społeczności wykonują pracę w duchu zrównoważonego rozwoju. Największe eko-wioski, takie jak amerykańskie Earthaven, Dancing Rabbit czy Lost Valley umożliwiają pracę przy budowaniu domów, ogrodnictwie i organizowaniu życia mieszkańców. Nową możliwością na polu wolontariatu, nie tylko ekologicznego, jest także sieć Workaway.info, w której możemy znaleźć pracę przy budowaniu domu na panamskiej plaży, na ranczo w peruwiańskich Andach czy w pensjonacie w Buenos Aires. Po przepracowaniu wymaganych kilku godzin możemy cieszyć się urokami miejsc, które dotychczas znaliśmy tylko z pocztówek i telewizji.

Bardzo popularny jest wolontariat w Ameryce Środkowej (oferowany m.in. przez Global Crossroad), gdzie można wycinać szlaki w dżunglach, pomagać w edukacji miejscowej młodzieży czy zajmować się żółwiami morskimi (praca zazwyczaj polega na patrolowaniu plaż nocą i nadzorowaniu wykluwających się żółwików). Niestety programy te zazwyczaj są płatne (w cenie mamy zagwarantowane wyżywienie i zakwaterowania na czas pracy) – ceny zaczynają się od ok. 300-500 dol. za tydzień do 1500-1800 dol. za trzy miesiące pracy.

Wolontariat na farmach ekologicznych może być ciekawą alternatywą dla programów work&travel. Co prawda nie zarobimy w ten sposób żadnych pieniędzy, ale znacznie obniżymy koszty dłuższych wyjazdów i nie będziemy musieli taszczyć ze sobą ciężkiego namiotu. Obecnie WWOOF najlepiej funkcjonuje w USA, gdzie ludzie zachłysnęli się ekologią i ochroną środowiska, a także na Wyspach Brytyjskich, we Francji, Niemczech i Skandynawii. W Polsce WWOOFing na razie raczkuje – na liście potencjalnych hostów widnieje 38 farm – a najprężniej rozwija się na Dolnym Śląsku, gdzie zarejestrowanych zostało aż 12 miejsc. Wakacje tuż za pasem – najwyższa pora poznać WWOOFing!

Tekst ukazał się pierwotnie na łamach „Na Tropie”